18 Kwietnia – Piątek około 16:00
Wsiadając
do swojego samochodu czułem jak szarpią mną nerwy. Co za idiotyczna polityka z
tymi urlopami!!! Świąteczny poniedziałek powinienem zgłosić jako dzień wolny
dwa tygodnie temu... A pies z wami tańcował dranie. Czas z tym skończyć.
Osiem mil z bazy do domu śmignęło nie wiadomo kiedy. Ruchu na A610 praktycznie
wcale, a i miasto wyglądało na opustoszałe. Przynajmniej to mogłem uznać za
pozytyw po 10 dostawach i dniu zepsutym przez kretyna w biurze transportu.
- Alex ma chyba znowu infekcję oczu
– rzuciła mi żona na powitanie. Cholera! Maluch dopiero co zakończył
przyjmowanie Amoxyckliny. Postawiłem torbę z moimi gratami na podłodze.
- Daj mi kwadrans, umyję się,
przebiorę i pojedziemy do Walk-in Centre (coś jak przychodnia bez lekarzy).
- Możesz spokojnie wziąć sobie
i pół godziny, Olek musi zjeść najpierw obiad.
Po piętnastu minutach byłem gotów do wyjazdu. Przyjrzałem się oczom synka.
Powieki były zdecydowanie obrzmiałe i białka oczu bardzo zaczerwienione. Malec
nie miał za grosz apetytu. Zupę ledwie ruszył a w chwili kiedy na niego
patrzyłem wyciągał kluski z talerza i układał je na stole obok kubka. Jak na
dziecko rok i dziesięć miesięcy to stworzył całkiem ciekawą kompozycję. Nie
było sensu przedłużać.
Wracając
do domu czułem sporą ulgę. Pielęgniarka wyjaśniła że przy tego rodzaju infekcji
nie zaleca się leczenia inwazyjnego. Profilaktyczne przemywanie oczu
przegotowaną wodą i wyjałowioną gazą bądź płatkami kosmetycznymi. Chociaż za
leki dla dziecka do szesnastego roku życia rodzice nie płacą (koszta są
pokrywane z ubezpieczenia) to jednak gdyby się okazało że to coś poważniejszego
to mały musiałby zostać w domu. Przedszkole (czy jak niektórzy wolą żłobek)
opłacone z góry nie zwraca kosztów absencji dziecka.
Brzdąc zasnął już w drodze powrotnej więc mieliśmy czas by porozmawiać. Muszę
przyznać że postawa mojej żony w stosunku do sytuacji w pracy była zaskakująca:
- Odejdź od nich.-
zwykle miała chwile wahania i opory przed tak zdecydowanym stanowiskiem- Masz miesiąc wypowiedzenia na znalezienie
innej pracy a nawet jeśli nie znajdziesz nic na stałe to możesz pojeździć dla
agencji.
Naprawdę mi tym zaimponowała. Przyznam się szczerze że
decyzję podjąłem już podczas badania malucha w Walk-In Centre ale to nagłe i
bezwarunkowe wsparcie utwierdziło mnie w słuszności podjętej decyzji.
Zasnąłem na sofie, przed włączonym telewizorem i niedopitą szklanką soku
pomarańczowego.
19 Kwietnia – Sobota
Brutalny
skowyt telefonu komórkowego wyrywa mnie ze snu. Szlag by trafił! Przecież nie
nastawiałem budzika? Co jest?
Zaspany wzrok błądzi w poszukiwaniu upierdliwego urządzenia. Jest! Na
wyświetlaczu 04:40AM. Tyle że to nie budzik. Ktoś dzwoni. Palec niejako
mechanicznie przesuwa się po wyświetlaczu.
- Can I speak with Mr. ..? -
polskie nazwiska zawsze sprawiają im trudności. Jak to znowu jakaś parszywa
ankieta to obsobaczę babę po polsku.
- Speaking. What's the matter?
- Czy zna Pan Pana ….. ? - Co on
znowu wywinął, przeleciało mi przez głowę.
- Zgadza się, a w czym problem? -
Pytam i zerkam dokładniej na wyświetlacz telefonu NUMBER WITHHELD –
dosłownie:numer wstrzymany. Ki diabeł?
- Mamy Twoje dane z jego akt
personalnych w agencji, jako osobę do kontaktu w nagłych wypadkach.
Naprawdę, kiedy słyszy się takie słowa przez telefon, o tak wczesnej porze to
słowo daję budzi to lepiej niż kawa i prysznic.
- A mogę wiedzieć z kim rozmawiam?
- Pan wybaczy, powinnam od tego
zacząć, PC (coś jak posterunkowy/a). ...
z posterunku policji Birmingham, Harborne. Dzwonię do Ciebie (ciężko czasem
rozgryźć angielski tryb osobowy, jest bezosobowy) ponieważ
miał miejsce wypadek. Twój kolega. .. niestety nie żyje.
No to kawa już mi nie potrzebna.
Takie słowa to jak kubeł lodowatej wody. Teraz to ja potrzebuję papierosa.
Wychodzę na tył domu i przypalam.
- Mówiła Pani ze dzwoni z
Harborne w Birmingham, zgadza się? - znam ten rejon. Częste
dostawy do różnych instytucji.
- Dokładnie. Jestem zmuszona poprosić
Cię o przyjazd celem identyfikacji zwłok. - Szlag! Tylko nie to. Dość już
się naoglądałem w życiu.
- No dobrze. Będę za około dwie
godziny. Mieszkam w Nottingham. Gdzie się spotkamy?
- Qeens Elizabeth Hospital...
- Wiem gdzie to jest – przerywam
jej zbędne tłumaczenie trasy dojazdu. - Rampa
towarowa, prawda?
- Ee... zgadza się...
- Będę za dwie godziny.
W chwili kiedy kończyłem rozmowę żar papierosa parzył mnie w palce.
Najciszej i najszybciej jak się dało wziąłem prysznic i ubrałem się. Zajrzałem
do pokoju synka. Spał spokojnie chociaż kołderka jak zwykle zamiast go okrywać
spełniała rolę drugiej poduszki.
Postanowiłem że nie będę budzić żony. Szybko skreśliłem jej kilka słów
wyjaśnienia na kartce i przyczepiłem magnesem do drzwi lodówki, prosząc by
dzwoniła tylko w nagłym wypadku. Zabrałem jeszcze słuchawkę bluetooth wychodząc
z domu.
Jazda
do szpitala upłynęła mi na zastanawianiu się nad tym co tak właściwie się stało
i wspominaniu mojego kumpla. Znałem go prawie sześć lat. Przyjechał do UK z
pozytywnym nastawieniem, złymi wspomnieniami z pracy w Polsce i zerowym
doświadczeniem za kierownicą ciężarówki. Złożył aplikację o pracę w tej samej
firmie co ja i tak się poznaliśmy. Uczył się szybko a zdobytą wiedzę przekładał
na praktykę. Jemu było zdecydowanie ciężej bo pracował w Anglii a jego żona i
córeczka zostały w Polsce. Rozłąkę kompensował weekendowymi sesjami na SKYPE.
Potrafił nieprzerwanie przez 20 godzin być na aktywnej linii!!!
Dodatkowo to jego pozytywne nastawienie. Chwilami działał mi tym na nerwy.
Był przełom 2008/2009 najgorsze chwile na szukanie pracy. Krach finansowy
szalał i firmy zwalniały grupowo a on z uśmiechem na japie wchodził gdzie się
dało i sprzedawał swój brak doświadczenia jako atut. I wiecie co? Działało. W
jakiś sposób działało. Codziennie miał pracę i nawet niektóre firmy wręcz
zabiegały właśnie o niego.
Kiedy
podjeżdżałem pod bramę rampy cargo zauważyłem „cywilne” stalowo-szare BMW kombi
z lasem anten na dachu i kamerą systemu ANPR (Automatic Number Plate
Recognition system - system automatycznego rozpoznawania tablic rejestracyjnych
pojazdów). Policja. Podszedłem do auta, przedstawiłem się. Szybkie wyjaśnienie
procedury co się będzie działo, czego mam się spodziewać i że cudów ode mnie
nie oczekują. Niby nic trudnego.
Samochody osobowe nie są zwykle wpuszczane do strefy cargo ale w tym przypadku
nikt nie robił problemów. Zaparkowałem swoje auto, zamknąłem i w asyście
Policjanta ruszyłem w kierunku kostnicy.
Nie będę wdawał się w szczegóły jak to wyglądało. Napiszę jedynie że ciało było
nie do rozpoznania. Patolog z biura koronera wyjaśnił że w raporcie ujęto iż
wskutek zniszczeń kabiny pojazdu (kolizja czołowa) korpus uległ defragmentacji.
Wypaliłem trzy papierosy pod rząd, odpalając jeden od drugiego. Ręce
trzęsły mi się jakbym miał chorobę Parkinsona i (pomimo iż tego nie czułem) łzy
płynęły mi ciurkiem. Policjant który teraz miał dodatkowy problem, zwłoki
pozostawały wciąż anonimowe, postanowił skontaktować się z kimś, jak to ujął,
wyżej.
Góra
kazała czekać. Po jakichś dwudziestu minutach zadzwoniła komórka gliniarza i po
tym jak skończył rozmawiać powiedział mi że mam z nim wsiadać do jego auta i
jedziemy na adres mojego kolegi, podany przez jego agencję. Może tam znajdziemy coś co pomoże w identyfikacji. W drodze powiedział
mi że mój kolega wynajmował mieszkanie w jakimś Building Society (coś jak
spółdzielnia) i ktoś od nich jedzie na ten adres by umożliwić nam wejście.
Przynajmniej drzwi nie trzeba będzie forsować.
Nowe budynki, zadbany trawnik i deptak, przyzwoity zadaszony parking i garaże.
Typowe nowe osiedle w Wielkiej Brytanii.
Klucznikiem okazał się długowłosy, chudy i tykowaty jegomość, cuchnący z daleka
trawką. Śmiało można powiedzieć – hipis. Ciamkał gumę do żucia i wyraźnie nie
był zadowolony że wyrwano go z łóżka w Sobotę o tak wczesnej porze (nie
pamiętam dokładnie ale było coś koło 9 rano). Wdrapałem się, nie bez wysiłku,
na drugie piętro, co chwila zapewniając bacznie obserwującego mnie policjanta o
moim dobrym samopoczuciu. Było bardzo kiepskie.
Hipis wsunął klucz do zamka i zaklął próbując przekręcić cylinder. Powtórzył
operację jeszcze raz z identycznym rezultatem.
- W czym problem – spytał gliniarz.
Hipis szarpnął kilkakrotnie klamką i kopnął w drzwi.
- Te gówniane drzwi są zepsute –
odpowiedź przeciętnego młodego brytyjczyka na jakikolwiek zaistniały problem.
- Daj, ja spróbuję – rzuciłem
zabierając mu klucze. Zakładałem ze rozwiązaniem tego „problemu” byłoby pewnie
wezwanie ślusarza.
Zanim zdążyłem użyć klucza, ktoś już otwierał drzwi od wewnątrz. Po chwili moim
oczom ukazał się, ubrany w różowe szorty i koszulkę z Dodą, zaspany i
rozczochrany kolega. Zdrętwiałem po raz drugi tego dnia. Myślałem że majaczę.
Zjawa jednak przemówiła:
- Musisz tak napierdalać?- rzucił mi
na powitanie – Przecież mam dzwoneczek
– i nacisnął przycisk dwukrotnie. Faktycznie działał. Stałem tam, patrzyłem na
niego i nie mogłem wydusić z siebie słowa. Kompletny paraliż.
- Who's that? (kto to?) - spytał
policjant.
- Alleged cadaver. (rzekomy
nieboszczyk.) – odpowiedziałem mechanicznie i spojrzałem na niego.
Dla odmiany teraz gliniarz zrobił oczy jak sadzone jaja, cofnął się pół kroku i
wydłubał komórkę z kieszeni spodni.
W czasie gdy glina wykonywał telefon hipis gdzieś się zmył, a ja stałem
dalej w tym samym miejscu nie dowierzając temu co widzę. Zjawa drapała się po
klacie, coś do mnie gadała, ziewała a ja miałem wrażenie że jestem zawieszony w
próżni.
- Wejdźmy do środka – z otępienia
wyrwał mnie głos policjanta i szarpnięcie za ramię – musimy sporo wyjaśnić. - Od cholery, przeleciało mi przez głowę.
- To co? Kawy? -
Zjawa bardziej stwierdziła niż spytała.
W trakcie przeprowadzonego na miejscu wywiadu mój kumpel powiedział ze to nie
możliwe by był zaplanowany na sobotni kurs bo w ciągu tygodnia zarejestrował na
tacho 52 godziny łącznie pracy i jazdy. Zaczął się młyn z telefonami do
agencji. Okazało się że ktoś omyłkowo coś wpisał w komputerze, ze ktoś czegoś
nie sprawdził, że ktoś to wszystko zatwierdził, a na końcu wszyscy sobie poszli
zostawiając cały ten burdel, zafrasowani w którym klubie zeszmacić się będzie
bardziej trendy.
Przez cały ten czas siedziałem na kanapie, z kubkiem zimnej już kawy, zastanawiając
się czyje zwłoki przedstawiono mi do identyfikacji? Jak to możliwe że ludzkie
życie ma tak małe znaczenie? Czy naprawdę jesteśmy tylko numerkami?
Kiedy wróciłem po wszystkim do domu długo nie rozmawiałem na temat minionych
godzin z żoną. Nie wiedziałem tak naprawdę od czego mam zacząć. Całe zdarzenie
po fakcie wydawało mi się niesamowicie surrealistyczne. W pewnej chwili
powiedziała do mnie:
- Jak dasz radę to napisz mi co się tam wydarzyło.
Pozdrawiam.
Kinia_etransport.pl (2014-04-22 08:06:30) | Doświadczenie nie do pozazdroszczenia. Nie można napisać, że to historia z Happy Endem, mimo iż dalej masz kolegę to... jednak ktoś zginął |
neurot (2014-04-23 00:24:06) | A ja mam inne odczucia. Tekst mocny niczym z głowy Hitchcocka lub Kinga. Cholernie dobrze to napisane. Aż miło przeczytać taką perełkę na tym śmietniku. Mimo oczywistej tragedii, zakończenie szczęśliwe... Pozdrawiam i czekam na więcej Twoich wpisów. |
neurot (2014-04-23 00:24:58) | Cholera, nie dopisałem, a nie ma możliwości edycji: Gdybyś kiedyś zaczął pisać książki - daj namiar, kupię je... |
Zobacz więcej » |
etransport.pl - nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników Forum i autorów publikacji na stronach parking.etransport.pl. Osoby zamieszczające wypowiedzi i publikacje naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Przeczytaj inne teksty Radka75
Radek75 o sobie