blog.etransport.pl
NA ÓSMYM W KRAINIE DESZCZOWCÓW
  
Audyt (część 1)
2016-08-21

Sierpień 2013 

            Wstając z fotela, po zakończonym spotkaniu z potencjalnym przyszłym klientem, w kieszeni marynarki poczułem wibrujący sygnał komórki.
Z zasady na spotkaniach (czy to oficjalnych, służbowych czy toważyskich) staram się przełączać aparat na tryb cichy lub zupełnie wyłączam jeśli ma mi w czymś znacząco  przeszkadzać.
Mocny i upewniający uścisk dłoni, ze strony człowieka z którym rozmawialem przez ostatnie trzy kwadranse, odwzajemniłem podobnym gestem. Gdzieś w niedalekiej przyszlości rysowała się szansa na coś solidnego popartego zapleczem, doświadczeniem i zdobytym rynkiem. Coś czego potrzebowalem jak powietrza.
Niepokoiłem się tylko jednym: któż do ciężkiej cholery, od dziesięciu minut, próbuje się do mnie dodzwonić i sprawia że moja komórka ma spazmy?

Opuszczając gościnne progi firmy mojego rozmówcy wyszarpnąłem aparat z wewnętrznej kieszeni marynarki, kierując się na parking gdzie zostawilem swoje auto. Na ekranie pulsował napis „Hazard”.

- No jeszcze Ciebie chłopie mi teraz potrzeba – powiedziałem do siebie w myślach.

Nazwałem faceta Hazard bo jakakolwiek próba współpracy z tym osobnikiem przypominała zabawę w rosyjską ruletkę. Albo lądowałem w aucie gdzie kierownica zostawała w garści przy próbie wyregulowania kolumny w pionie, albo suma należna do zapłaty za wykonaną usługę, znacząco odbiegała od uzgodnionej. Dodam że na moją niekożyść. Zawsze na moją niekożyść.
Sam nie wiem co mną pokierowało by przyjąć rozmowę?

- Radek? - padło pytanie z drugiej strony.
- Nie, Premier David Cameron. Wczym mogę pomóc? - z tym delikwentem szczypta sarkazmu działała łagodząco na efekt budującego się zdenerwowania osobistego.
- No ale stary!!! Gdzie ty jesteś? Czemu ty MOICH telefonów nie odbierasz? No ja przecież od dwóch godzin starm się do Ciebie dodzwonić!!! - normalnie jakbym olał tytuł szlachecki nadany z rąk samej Królowej Elżbiety Drugiej i wypiął zad na oficjalny raut z tej okazji w pałacu Buckingham. Z tym jegomościem to teatr jak zwykle.
- Hazard, zwolnij bo Ci pompa nie poda! - rzuciłem w najbardziej wyluzowany sposób na jaki mogłem się w owej sytuacji zdobyć.
- Mów o co Ci chodzi bo czas to pieniądz.

Czułem przez skórę że musiało to być coś ważnego, przynajmniej dla niego, bo odstawiał cyrk w stylu: jak tego nie zrobisz to będziesz frajer. Znałem go wystarczająco dobrze by nie dać się złapać na tanie triki, ale postanowiłem pociągnąć cwaniaka za język.
Uznał chyba że na serio jestem zainteresowany jego ofertą więc przeszedł momentalnie do szczegółów.
Okazało się że jego firma przechodzi audyt który to zdeterminuje czy oferowane usługi spelniją wymogi zleceniodawcy. Wszystko już jest praktycznie przyklepane pozostał tylko drobny element przewozu polegający na wykonaniu usługi transportowej pojazdem jego firmy z miejsca A (położonego około 100 mil na północ od Nottingham) do strefy cargo na London Heathrow Airport. Niby nic trudnego, coś jednak w tym jest jeśli potrzebuje wolnego strzelca zamiast wyznaczyć któregoś ze swoich jeźdźców.

- A po co Ci freelancer do takiej roboty?
- Wymagania zleceniodawcy. - Na taką bzdurę to chyba nawet idiota nie da się nabrać.
- Hazard, albo mi powiesz po co do mnie dzwonisz albo za pięć sekund się rozłączam – z kanciarzami trzeba krótko.
- Dobra!!! Tylko się nie denerwuj! – coś za szybko mu rura zmiękła. Spodziewałem się że jeszcze będzie kręcić. Musi chodzić o coś grubszego.
- Jednym z wymogów przed rozpoczęciem audytu jest czyste konto kierowcy. – niebywałe jego orły nie mają czystego konta? - Bez punktów i wykroczeni na digi przynajmniej za ostatnie 28 dni. - Mam Cię krętaczu! Teraz zapłacisz jak za zboże.

Niczym czarno-biały film przed moimi oczami przewinęły się wydażenia z przeszłości kiedy łajał mnie za odbiór przerw i nie wykonywanie pracy podczas ich odbierania. Prowadzenie manualnych wpisów za zakończenie dnia poprzedniego. Adnotacje w dzienniku usterek technicznych pojazdu. A najbardziej za rupiecie którymi mnie zawsze „obdarzał” oraz pieniądze które mi obiecywał a których mi nigdy nie wypłacił.

- Pięćset.
- Co pięćset? - grać głupka to on potrafi bezbłędnie.
- Za to zlecenie.
- Co? Jak pięćset? - słowo daję, czułem smród jego potu przez głośnik - Przecież to prawie tygodniówka! Spoważniej!
- Jak Ci nie pasuje Hazard, to dzwoń do agencji. - naprawdę nie zależało mi na tym niespodziewanym zleceniu. Po prostu postanowiłem grać o wszystko. Albo ugram to co chcę albo on będzie pocił się dalej. Ja nic nie stracę. Piątek i tak był dniem bez zleceń ze względu na wcześniejsze spotkanie.
- Zegar tyka stary.

I tak bez słowa, nie pozwalając mu przemówić mi do rozsądku, rozłączyłem się. Nie czekałem nawet pięciu sekund kiedy moja komórka zaczęła tańczyć na desce rozdzielczej mojego samochodu.
Zgodził się na moje warunki bez zbędnego jęczenia, nawet nie stęknął kiedy powiedziałem że pieniądze albo czek mają czekać na mnie w transport office zanim odbiorę kluczyki do ciężarówki.
Ewidentnie gra o dużą stawkę. Inaczej nie dałby się zagnać do narożnika.
Nie komuś takiemu jak ja.

Podał szczegóły. Rozpoczęcie audytu w jego firmie oraz że na miejscu moim audytorem będzie Sasza.
No, pięknie!
Oczami wyobraźni widziałem ruskiego zakapiora ubranego w drechy Reebok łomoczącego mnie kijem do baseballa za najdrobniejszy popełniony błąd. Chyba wdepnąłem.
Czas rozpoczęcia też nie był sprzyjający. Audyt rozpoczynał się o 17:00 była 15:30 kiedy skończyłem z nim rozmawiać. Piątek, popołudniowy skwar, dystans.
Niby niedaleko (około 25 mil) ale za to pomiędzy Nothingham a Leicester. Przepustowość autostrady M1 na tym odcinku jest chyba najgorsza w całej Anglii. Czekało mnie wyzwanie.
Ubrany w garnitur też raczej nie sprawiałem wrażenia profesjonalnego kierowcy. Sprawdziłem bagażnik. Nauczony wcześniejszym doświadczeniem zawsze wożę dodatkowyą czystą kamizelkę odblaskową i parę butów roboczych. Już kilkakrotnie uratowało mi to tyłek i trzymam się zasady: lepiej dźwigać, niż żałować że się nie ma.
Jak na robotę last minute powinno wystarczyć.

Po przybyciu na miejsce (wyrobiłem się piętnaście minut przed czasem rozboczęcia audytu) czekalo na mnie kilka niespodzianek.
Zrujnowana i nie remontowan od wielu lat droga od bramy na plac maszynowy, prezentowała się wzorowo. Świeżo położony dywan asfaltu z wyraźnie wymalowanymi liniami, strzałkami kierunkowymi i znakami informacyjnymi. Sprawdzalo się to co podejzewałem od samego początku: wiedział o tym audycie od dłuzszego czasu i zdrowo zainwestował. Czyli gra idzie o poważne pieniądze.
Drugim (aczkolwiek miłym) wstrząsem było przekazanie mi przez ochronę (tak, zatrudnił licencjonowaną firmę ochroniarską!) karty magnetycznej do strefy parkingowej. Kiedy spytałem „po co mi ta karta, skoro Parking pracowniczy jest prawie pusty, ochroniarz powiedział ze mam zaparkować w garażu podziemnym na miejscu o wyznaczonym na karcie numerze. Zawsze parkowałem pod chmurą.
Na miejscu wyłączyłem silnik, wyciągnąłem z bagażnika torbę z butami i kamizelką i dorzuciłem do niej dokumenty ewidencji czasu pracy (nazywa się to time sheet albo work time evidence) z wydrukami z tachografu. Sprawdziłem prawo jazdy, kartę kierowcy i kartę kwalifikacji kierowcy zawodowego.
Wszystko było w porządku. Nacisnąłem przycisk zamka centralnego na pilocie i pomaszerowałem do biura transportu.

Wewnątrz wszystko było albo nowe albo co najmniej odświeżone (odmalowane, zaszpachlowane bez wieloletnich złogów kużu w narożnikach pod sufitem, czy plam uryny w toalecie). Byłem pod sporym wrażeniem.
W biurze było tylko dwóch administratorów i koordynator (ktoś jak szef zmiany), Mike. Znałem się z Mike'm ładny czas, jeszcze zanim zaczął pracować dla Hazarda, więc bezpośrednio skierowałem się do jego biurka.
Uścisk dłoni, wymiana uprzejmości, zaklejona koperta od Hazarda i Mike ciągnie mnie na papierosa. Zostawiam torbę z moimi gratami przy jego biurku a po drodze na palarnię informuje mnie o sytuacji.
Okazało się że Hazard wygrał jakiś przetarg na usługi transportowe dla kogoś, jak to określił Mike, dużego. Od miesiąca panuje histeria z remontami i wymianą floty.

- To wszystko ze względu na ten Audyt? - spytałem, sprawdzając zawartość koperty. Czek na uzgodnioną sumę z doklejoną żółtą karteczką: nie zapomnij o fakturze.
- Tak. - potwierdził Mike - Nie masz pojęcia jak Hazard się tym przejął.
Wyciągnąłem papierosa z paczki i przypaliłem zapalniczką Mike'a.
- Wiesz coś konkretnego o zleceniodawcy? - spytałem chowając kopertę z czekiem w kieszeni marynarki.
- HQ w Szwajcarii, obecni na całym świecie, notowani na wszystkich giełdach. Tyle mogę Ci powiedzieć - spojżał mi w oczy mówiąc - Bo aż tyle wiem.
- A nazwa tej firmy?
- To wie teraz tylko Hazard i jego prawnicy. Powiem Ci tyle: zawsze kiedy ktoś o to pyta to tak na człowieka patrzy jak wtedy, kiedy miał na głowie dochodzenie. - jakieś starsze historie z nielegalnym rozliczaniem kosztów w firmie. Nie znałem tematu zbyt dobrze bo były to wydażenia sprzed mojej epoki. Znałem tylko opowieści.
- Radek, on tu gra o siedmiocyfrowe sumy za podpisane kontrakty!

Z palarni miałem dobry widok na bramę wjazdową do firmy. Zauważyłem że bariera poszybowała w górę przepuszczając samochód osobowy.

- Twój audytor przyjechał. - powiedział Mike, z chwilą kiedy kiedy czarna Tesla S przemknęła koło palarni kierując się na miejsce prkingowe przed głównym wejściem do budynku.
- No to chodźmy. - powiedziałem – Czas na show.

Kiedy weszliśmy do biura trzech facetów w ciemnych garniturach skupilo na nas wzrok. Wyglądali jak najemnicy. Postawne, wysokie sylwetki, krótkie fryzury nawet jednakowe garnitury sprawiały wrażenie mundurów. Ciekawe który z nich będzie moim audytorem?

- Który z panów jest kierowcą? - zapytał facet stojący najbliżej mnie.
- To ja - odparłem. Mike skierował się do swojego biurka.
- Proszę przygotować dokumenty i przejść do biura dyrektora - polecił, wskazując na szklane
pomieszczenie na końcu sali. Nazywałem ten pokój pieszczotliwie akwarium. Całe ze szklanych tafli sięgających od podłogi po sufit, łączonych elastyczną spoiną. Zaciągnięte rolety nie pozwalały dojżeć kto znajdował się w środku.
Schyliłem się po torbę z moim sprzętem.
- Na razie tego nie potrzebujesz - powiedział wielkolud. - Weź tylko dokumenty i idź do biura.

Tak zrobiłem. Przyznam się szczerze że zacząłem mieć stracha.

W akwarium nie było Hazarda. Za jego biurkiem siedziała za to młoda kobieta (na oko przed trzydziestką). Z chwilą kiedy wkroczyłem do wewnątrz pomieszczenia, wstała z za biurka i skierowała się w moją stronę. Na oko jakieś 170cm wzrostu.
Profesjonalnie dobrany biznesowy kostium (żakiet, spódniczka, kamizelka) w grafitowym kolorze, bardzo oszczędny i równie profesjonalnie wykonany makijaż, szczupła bezbłędna sylwetka, czarne buty na nieco wyższym i nieco ostrzejszym obcasie niż uznany powszechnie za standardowy.
Jedynym elementem biżuterii jaki zauważyłem był albo pierścionek albo obrączka na serdecznym palcu lewej dłoni.
W tamtej chwili dałbym sobie lewe jajo amputować że to nie Brytyjka.
To co naprawdę zwróciło moją uwagę to kontrast koloru schludnej, krótkiej fryzury (ciemna miedź) i oczu (płonąca zieleń).
Pierwsze co przyszlo mi do glowy to że jest szefem najemników z transport office.

- Zakładam że to ty jesteś Radek? - odezwała się spokojnym miękkim głosem wyciągając w moim kierunku prawą rękę w geście powitania. Akcent w jej głosie potwierdził moje przypuszczenia. Chyba Europejka ale pewien nie byłem.
Zbliżyłem się w jej kierunku chcąc odwzajemnić przyjazny gest.
- Poproszę dokumenty - rzuciła krótko, zanim zdążyłem uścisnąć jej dłoń.

Zaskoczyła mnie i zbiła nieco moją pewność siebie. Nie było co do tego cienia wątpliwości. Niezgrabnie wydobyłem trzy plastikowe karty i podałem kobiecie.
Wróciła za biurko i wklepała coś na na swoim laptopie. Porównywała prze jakiś czas to co wyświetlało się na laptopie z danymi z prawa jazdy, DQC i karty kierowcy. Kiedy skończyła, ponownie wstała podeszła w moim kierunku i podała mi dokumenty.

- Sasha. - powiedziała. Odwzajemniłem uścisk jej szczupłej, prawie dziewczęcej dłoni.
- Spodziewałem się... - nie pozwoliła mi dokończyć.
- Faceta - bardziej stwierdziła niż spytała. Byłem nieco zmieszany bo niestety było to prawdą.
- To moja codzienność. - Na jej ustach na sekundę zagościł uśmiech.
- Czy wiesz na czym będzie polegał audyt?

Streściłem jej to co mi powiedział Hazard. Skinęła twierdząco głową. Wyjaśniła że zanim zaczniemy część właściwą, chce przeprowadzić szybki test z teorii.
Pytania były trywialne: między innymi jaka obowiązuje maksymalna dopuszczalna prędkość na autostradzie dla pojazdów powyżej 7, 5t DMC, znajomość znaków, trzy pytania odnośnie czasu pracy kierowcy.
Miałem na odpowiedź na wszystkie pytania pięć minut. Skończyłem po trzech.
Spojżała na arkusze, podpisała je i schowała je do swojej aktówki wraz z laptopem. Poleciła bym odebrał od Mike'a klucze do wozu wraz z dokumentacją zlecenia.

- Wóz jest zatankowany pod korek z pełnym stanem AdBlue. - Powiedział Mike podając mi torbę z drivers' pack i kluczykiem z trójramienną gwiazdką w logo producenta.
- Zeszłoroczny Actross. Jak wrócisz to uzupełnij zbiorniki. - rzucił z uśmiechem.

Zanim pożegnałem się z Mikem sprawdziłem zawartość przybornika kierowcy. Standardowy zestaw. Formulaż wypadkowy, telefon komórkowy z aparatem fotograficznym, dziennik usterek, plan wyjazdu. Z tą różnicą że w tamtej chwili zamiast zwyczajowo wytłuszczonego worka z wyświechtanym zwitkiem papierków i komórką która nie działała, wszystko wręcz śmierdziało nowością.
Hazardowi na serio zależalo na tym kontrakcie.Postanowiłem że nie będę wypruwał sobie żył ale zrobię co mogę by mu pomóc. Był straszną świnią, ale rokował na przyszlość.

W międzyczasie Sasha wydała jakieś polecenia swoim ”żołnierzom”. Pożegnała się z nimi, a kiedy potwierdziłem gotowość poszliśmy razem na parking maszynowy.
Miarowy, energiczny stukot jej obcasów jakoś nierealnie odbijał się echem w opustoszałym o tej porze magazynie. Było już po osiemnastej kiedy wychodząc z magazynu na parking odnalazłem wóz którym miałem wykonać robotę. Choć powoli zbliżał się wieczór nagrzane powietrze w połączeniu z żarem bijącym od asfaltu dawało się ostro we znaki.

W tym momencie doznalem kolejnego wstrząs tego dnia. Nie potrafiłem znaleźć ani jednego auta z tablicą rejestracyjną poniżej 2011 roku. Zazwyczaj parking był usiany złomem z rejestracją 2005, 2004 i starszymi. Weteranem - rekordzistą był dwunastotonowy, przeżarty rdzą MAN z 1999 roku. Obecnie nawet ciągniki siodłowe, na codzień brudne jak stado świń, wręcz lśniły w słońcu nowością.

Jeszcze raz zweryfikowałem numer rejestracyjny wycięty laserem na plastikowej obudowie kluczyka, z blachami rejestracyjnymi dwudziestosześciotonówki przed którą stałem. Wszystko się zgadzało.
I nagle do mnie dotarło!
To Actross! Nie Renault, nie DAF, nie MAN ale Actross! Tutaj nie ma dwóch stopni by wejść do kabiny, tylko jest pieprzona klatka schodowa!
Zdecydowałem nie odbierać przyjemności odkrycia tego faktu mojej audytorce.

- You got to be kidding me! - wycedziła kiedy otworzyła drzwi pasażera. Z wnętrza kabiny ledwie było widać czubek jej głowy znad linii podłogi.
- W czym kłopot? – Spytałem niby zdziwiony. Ruda stała na zewnątrz ujmując się pod boki.
- Powiedz mi proszę, jak JA mam w TO wsiąść, ubrana w kieckę? – powiedziała wskazując na swoją postać. Faktycznie wieczorne słońce przepięknie komplementowało doskonałe łagodne łuki jej figury.
- Pomogę Ci. - rzuciłem, zawsze chętny pomóc kobiecie w opresji. Wysiadłem, obszedłem kabinę od frontu i spytałem lustrując jej smukłą sylwetkę.
- Ile ważysz?

Zanim zdążyła odpowiedzieć już znajdowała się w aucie. Chwyciwszy ją oburącz w pasie uniosłem do góry i prawie wrzuciłem do środka.
Nie mogła ważyć więcej niż 40 - 45 kilogramów. Zdrowa wysportowana sylwetka sprawiała fałszywe wrażenie nieco bardziej... atletycznej.

Skupiłem się na zalogowaniu karty do tachografu. Z chwilą kiedy zobaczyła że włożyłem kartę kierowcy do urządzenia w pojeździe zaczęła zadawać pytania i notować odpowiedzi w notatniku.
Musiałem opisać jej wszystkie wykonywane operacje oraz ich cel. Na przykład:
Dlaczego wprowadzam dane z dnia poprzedniego? Wyjaśniłem iż dane zapisane na karcie wskazują zakończenie zmiany o godzinie 16:49 UTC dnia poprzedniego, oraz czas od wyjęcia karty do włożenia karty w Actrosie 17:22 UTC dnia dzisiejszego jako nieznaną aktywność. Przy czym pracę zakończyłem wczoraj o godzinie 17:55 (16:55 UTC) a okres do rozpoczęcia dzisiejszej zmiany od godziny 17:00 (16:00 UTC) należy traktować jako odpoczynek dobowy, co wymaga wprowadzenia korekty manualnej. Przy okazji poprosiła bym wyjaśniał funkcje przycisków selektora podczas wprowadzania wpisu.

Prawie padłem kiedy podważyła legalność procedury wpisu manualnego.
Słowo daję, jakakolwiek próba spłycenia czy uproszczenia przedstawianego tematu mijała się z celem. Musiałem tłumaczyć kobiecie kropka w kropkę na czym to polega.
I nagle doznałem drugiego olśnienia tego dnia: wydłubałem swój tablet z torby.
Odnalazłem plik PDF.: Rules on Drivers' Hours and Tachographs. Boże błogosław 21 wiek!
Podałem elektronikę rudej. Nie podejżewałem w jak dużą kupę wdepnąłem dając jej to do przestudiowania. Ale to dopiero mialo nadejść.

Czas uciekał, ruda czytała, a ja robiłem sprawdzenie pojazdu. Podpisując raport dzienny usterek zaznaczyłem brak takowych i wyrwałem stronę dla operatora floty.
Wyciągnąłem Snooper'a, zainstalowałem na przedniej szybie w prawym narożniku i podłączyłem przewód zasilania do gniazda zapalniczki. Po krótkiej chwili nawigacja była gotowa do zaprogramowania parametrów wozu i wprowadzenia koordynatów miejsca docelowego podróży. Wszystko przebiegło bez zakłuceń. Wóz i ja byliśmy gotowi do podróży.

- Jakieś pytania zanim ruszymy? - spytałem kierując wzrok na fotel pasażera gdzie zadomowiła się Sasha.
- Możemy się zatrzymać gdzieś na kawę? - spytała. Uśmiechem dałem jej do zrozumienia że zadała pytanie retoryczne.

Ostre popołudniowe słońce wymusiło na mnie użycie okularów przeciwsłonecznych, choć wiedziałem że za maksimum godzinę nie będą mi już potrzebne. Wybrałem rozgłośnię Heart FM na pokładowym radio, odpaliłem silnik i zacząłem toczyć maszynę w kierunku bramy wyjazdowej.

Na bramce oddałem raport z dziennika usterek oraz kartę magnetyczną na parking gdzie zostawilem swój samochód.
Bariera poszła w górę i zacząłem właściwą część praktyczną audytu.

Radek75
Wasze komentarze (5) »
Radek75
(2016-08-21 21:40:34)
Czy wróciłem na stałe? Nie wiem. Czas będzie najlepszym arbitrem.
Jak kiedyś wcześniej wspominałem piszę dużo (bo dużo się dzieje) ale surowiec
przechowuję na dysku. Nie wszystko nadaje się do publikacji, a większość i tak wymaga
ponownej edycji.
Powyższy (przydługi) tekst powstał na długo przed \"jajkiem niespodzianką\". Chyba
musiał dojżeć.
Część druga wkrótce, o ile część pierwsza przypadnie do gustu czytającym.
Leeon
(2016-08-21 21:57:10)
Ha! Nie musiałem czytać i tak wiedziałem o co kaman. Na! Nawet wiem jak się skończy.
; -)

P. S.
Pamiętasz? Rok albo dwa lata temu opowiadałeś mi o tym. Chyba z godzinę!
Ale gęba na kłódkę, nawet na mękach nie zdradzę dalszego ciągu. ; -)
Radek75
(2016-08-21 22:12:24)
Dzięki Leeon.
I przepraszam ponownie za błędy ortograficzne i stylowe. Jakoś tak wyszło że
wywaliło mi polski słownik z edytora tekstu i musiałem przeinstalować (na moje
nieszczęście po fakcie). Mam nadzieję że moje potknięcia literackie nie zepsują wam
przyjemności czytania.
Zobacz więcej »

etransport.pl - nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników Forum i autorów publikacji na stronach parking.etransport.pl. Osoby zamieszczające wypowiedzi i publikacje naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.

Radek75 o sobie

Żonaty, rocznik 1975. Prawo jazdy C od 1997 roku. Ambicje rozszerzenia uprawnień do C+E oraz D. W Wielkiej Brytanii od 2005 roku.