Sierpień
2013
Wstając z fotela, po zakończonym
spotkaniu z potencjalnym przyszłym klientem, w kieszeni marynarki poczułem
wibrujący sygnał komórki.
Z zasady na spotkaniach (czy to oficjalnych, służbowych czy toważyskich) staram
się przełączać aparat na tryb cichy lub zupełnie wyłączam jeśli ma mi w czymś
znacząco przeszkadzać.
Mocny i upewniający uścisk dłoni, ze strony człowieka z którym rozmawialem
przez ostatnie trzy kwadranse, odwzajemniłem podobnym gestem. Gdzieś w
niedalekiej przyszlości rysowała się szansa na coś solidnego popartego
zapleczem, doświadczeniem i zdobytym rynkiem. Coś czego potrzebowalem jak
powietrza.
Niepokoiłem się tylko jednym: któż do ciężkiej cholery, od dziesięciu minut,
próbuje się do mnie dodzwonić i sprawia że moja komórka ma spazmy?
Opuszczając
gościnne progi firmy mojego rozmówcy wyszarpnąłem aparat z wewnętrznej kieszeni
marynarki, kierując się na parking gdzie zostawilem swoje auto. Na ekranie
pulsował napis „Hazard”.
- No jeszcze Ciebie
chłopie mi teraz potrzeba – powiedziałem do siebie w myślach.
Nazwałem
faceta Hazard bo jakakolwiek próba współpracy z tym osobnikiem przypominała
zabawę w rosyjską ruletkę. Albo lądowałem w aucie gdzie kierownica zostawała w
garści przy próbie wyregulowania kolumny w pionie, albo suma należna do zapłaty
za wykonaną usługę, znacząco odbiegała od uzgodnionej. Dodam że na moją niekożyść.
Zawsze na moją niekożyść.
Sam nie wiem co mną pokierowało by przyjąć rozmowę?
- Radek? - padło
pytanie z drugiej strony.
- Nie, Premier David Cameron. Wczym mogę
pomóc? - z tym delikwentem szczypta sarkazmu działała łagodząco na efekt
budującego się zdenerwowania osobistego.
- No ale stary!!! Gdzie ty jesteś? Czemu
ty MOICH telefonów nie odbierasz? No ja przecież od dwóch godzin starm się do
Ciebie dodzwonić!!! - normalnie jakbym olał tytuł szlachecki nadany z rąk
samej Królowej Elżbiety Drugiej i wypiął zad na oficjalny raut z tej okazji w
pałacu Buckingham. Z tym jegomościem to teatr jak zwykle.
- Hazard, zwolnij bo Ci pompa nie poda!
- rzuciłem w najbardziej wyluzowany sposób na jaki mogłem się w owej sytuacji
zdobyć.
- Mów o co Ci chodzi bo czas to pieniądz.
Czułem
przez skórę że musiało to być coś ważnego, przynajmniej dla niego, bo odstawiał
cyrk w stylu: jak tego nie zrobisz to będziesz frajer. Znałem go wystarczająco
dobrze by nie dać się złapać na tanie triki, ale postanowiłem pociągnąć cwaniaka
za język.
Uznał chyba że na serio jestem zainteresowany jego ofertą więc przeszedł
momentalnie do szczegółów.
Okazało się że jego firma przechodzi audyt który to zdeterminuje czy oferowane
usługi spelniją wymogi zleceniodawcy. Wszystko już jest praktycznie przyklepane
pozostał tylko drobny element przewozu polegający na wykonaniu usługi
transportowej pojazdem jego firmy z miejsca A (położonego około 100 mil na
północ od Nottingham) do strefy cargo na London Heathrow Airport. Niby nic
trudnego, coś jednak w tym jest jeśli potrzebuje wolnego strzelca zamiast
wyznaczyć któregoś ze swoich jeźdźców.
- A po co Ci
freelancer do takiej roboty?
- Wymagania zleceniodawcy. - Na taką
bzdurę to chyba nawet idiota nie da się nabrać.
- Hazard, albo mi powiesz po co do mnie
dzwonisz albo za pięć sekund się rozłączam – z kanciarzami trzeba krótko.
- Dobra!!! Tylko się nie denerwuj! – coś
za szybko mu rura zmiękła. Spodziewałem się że jeszcze będzie kręcić. Musi
chodzić o coś grubszego.
- Jednym z wymogów przed rozpoczęciem
audytu jest czyste konto kierowcy. – niebywałe jego orły nie mają czystego
konta? - Bez punktów i wykroczeni na digi
przynajmniej za ostatnie 28 dni. - Mam Cię krętaczu! Teraz zapłacisz jak za
zboże.
Niczym
czarno-biały film przed moimi oczami przewinęły się wydażenia z przeszłości
kiedy łajał mnie za odbiór przerw i nie wykonywanie pracy podczas ich
odbierania. Prowadzenie manualnych wpisów za zakończenie dnia poprzedniego.
Adnotacje w dzienniku usterek technicznych pojazdu. A najbardziej za rupiecie
którymi mnie zawsze „obdarzał” oraz pieniądze które mi obiecywał a których mi
nigdy nie wypłacił.
- Pięćset.
- Co pięćset? - grać głupka to on
potrafi bezbłędnie.
- Za to zlecenie.
- Co? Jak pięćset? - słowo daję,
czułem smród jego potu przez głośnik - Przecież
to prawie tygodniówka! Spoważniej!
- Jak Ci nie pasuje Hazard, to dzwoń do
agencji. - naprawdę nie zależało mi na tym niespodziewanym zleceniu. Po
prostu postanowiłem grać o wszystko. Albo ugram to co chcę albo on będzie pocił
się dalej. Ja nic nie stracę. Piątek i tak był dniem bez zleceń ze względu na
wcześniejsze spotkanie.
- Zegar tyka stary.
I tak
bez słowa, nie pozwalając mu przemówić mi do rozsądku, rozłączyłem się. Nie
czekałem nawet pięciu sekund kiedy moja komórka zaczęła tańczyć na desce
rozdzielczej mojego samochodu.
Zgodził się na moje warunki bez zbędnego jęczenia, nawet nie stęknął kiedy
powiedziałem że pieniądze albo czek mają czekać na mnie w transport office
zanim odbiorę kluczyki do ciężarówki.
Ewidentnie gra o dużą stawkę. Inaczej nie dałby się zagnać do narożnika.
Nie komuś takiemu jak ja.
Podał
szczegóły. Rozpoczęcie audytu w jego firmie oraz że na miejscu moim audytorem
będzie Sasza.
No, pięknie!
Oczami wyobraźni widziałem ruskiego zakapiora ubranego w drechy Reebok
łomoczącego mnie kijem do baseballa za najdrobniejszy popełniony błąd. Chyba
wdepnąłem.
Czas rozpoczęcia też nie był sprzyjający. Audyt rozpoczynał się o 17:00 była
15:30 kiedy skończyłem z nim rozmawiać. Piątek, popołudniowy skwar, dystans.
Niby niedaleko (około 25 mil) ale za to pomiędzy Nothingham a Leicester.
Przepustowość autostrady M1 na tym odcinku jest chyba najgorsza w całej Anglii.
Czekało mnie wyzwanie.
Ubrany w garnitur też raczej nie sprawiałem wrażenia profesjonalnego kierowcy.
Sprawdziłem bagażnik. Nauczony wcześniejszym doświadczeniem zawsze wożę
dodatkowyą czystą kamizelkę odblaskową i parę butów roboczych. Już kilkakrotnie
uratowało mi to tyłek i trzymam się zasady: lepiej dźwigać, niż żałować że się
nie ma.
Jak na robotę last minute powinno wystarczyć.
Po
przybyciu na miejsce (wyrobiłem się piętnaście minut przed czasem rozboczęcia
audytu) czekalo na mnie kilka niespodzianek.
Zrujnowana i nie remontowan od wielu lat droga od bramy na plac maszynowy,
prezentowała się wzorowo. Świeżo położony dywan asfaltu z wyraźnie wymalowanymi
liniami, strzałkami kierunkowymi i znakami informacyjnymi. Sprawdzalo się to co
podejzewałem od samego początku: wiedział o tym audycie od dłuzszego czasu i
zdrowo zainwestował. Czyli gra idzie o poważne pieniądze.
Drugim (aczkolwiek miłym) wstrząsem było przekazanie mi przez ochronę (tak,
zatrudnił licencjonowaną firmę ochroniarską!) karty magnetycznej do strefy
parkingowej. Kiedy spytałem „po co mi ta karta, skoro Parking pracowniczy jest
prawie pusty, ochroniarz powiedział ze mam zaparkować w garażu podziemnym na
miejscu o wyznaczonym na karcie numerze. Zawsze parkowałem pod chmurą.
Na miejscu wyłączyłem silnik, wyciągnąłem z bagażnika torbę z butami i
kamizelką i dorzuciłem do niej dokumenty ewidencji czasu pracy (nazywa się to
time sheet albo work time evidence) z wydrukami z tachografu. Sprawdziłem prawo
jazdy, kartę kierowcy i kartę kwalifikacji kierowcy zawodowego.
Wszystko było w porządku. Nacisnąłem przycisk zamka centralnego na pilocie i
pomaszerowałem do biura transportu.
Wewnątrz
wszystko było albo nowe albo co najmniej odświeżone (odmalowane, zaszpachlowane
bez wieloletnich złogów kużu w narożnikach pod sufitem, czy plam uryny w toalecie).
Byłem pod sporym wrażeniem.
W biurze było tylko dwóch administratorów i koordynator (ktoś jak szef zmiany),
Mike. Znałem się z Mike'm ładny czas, jeszcze zanim zaczął pracować dla
Hazarda, więc bezpośrednio skierowałem się do jego biurka.
Uścisk dłoni, wymiana uprzejmości, zaklejona koperta od Hazarda i Mike ciągnie
mnie na papierosa. Zostawiam torbę z moimi gratami przy jego biurku a po drodze
na palarnię informuje mnie o sytuacji.
Okazało się że Hazard wygrał jakiś przetarg na usługi transportowe dla kogoś,
jak to określił Mike, dużego. Od miesiąca panuje histeria z remontami i wymianą
floty.
- To wszystko ze
względu na ten Audyt? - spytałem, sprawdzając zawartość koperty. Czek na
uzgodnioną sumę z doklejoną żółtą karteczką: nie zapomnij o fakturze.
- Tak. - potwierdził Mike - Nie masz pojęcia jak Hazard się tym przejął.
Wyciągnąłem papierosa z paczki i przypaliłem zapalniczką Mike'a.
- Wiesz coś konkretnego o zleceniodawcy?
- spytałem chowając kopertę z czekiem w kieszeni marynarki.
- HQ w Szwajcarii, obecni na całym
świecie, notowani na wszystkich giełdach. Tyle mogę Ci powiedzieć - spojżał
mi w oczy mówiąc - Bo aż tyle wiem.
- A nazwa tej firmy?
- To wie teraz tylko Hazard i jego
prawnicy. Powiem Ci tyle: zawsze kiedy ktoś o to pyta to tak na człowieka
patrzy jak wtedy, kiedy miał na głowie dochodzenie. - jakieś starsze
historie z nielegalnym rozliczaniem kosztów w firmie. Nie znałem tematu zbyt
dobrze bo były to wydażenia sprzed mojej epoki. Znałem tylko opowieści.
- Radek, on tu gra o siedmiocyfrowe sumy
za podpisane kontrakty!
Z
palarni miałem dobry widok na bramę wjazdową do firmy. Zauważyłem że bariera
poszybowała w górę przepuszczając samochód osobowy.
- Twój audytor
przyjechał. - powiedział Mike, z chwilą kiedy kiedy czarna Tesla S
przemknęła koło palarni kierując się na miejsce prkingowe przed głównym
wejściem do budynku.
- No to chodźmy. - powiedziałem – Czas na show.
Kiedy weszliśmy
do biura trzech facetów w ciemnych garniturach skupilo na nas wzrok. Wyglądali
jak najemnicy. Postawne, wysokie sylwetki, krótkie fryzury nawet jednakowe
garnitury sprawiały wrażenie mundurów. Ciekawe który z nich będzie moim
audytorem?
- Który z panów jest
kierowcą? - zapytał facet stojący najbliżej mnie.
- To ja - odparłem. Mike skierował
się do swojego biurka.
- Proszę przygotować dokumenty i przejść
do biura dyrektora - polecił, wskazując na szklane
pomieszczenie na końcu sali. Nazywałem ten pokój pieszczotliwie akwarium. Całe
ze szklanych tafli sięgających od podłogi po sufit, łączonych elastyczną
spoiną. Zaciągnięte rolety nie pozwalały dojżeć kto znajdował się w środku.
Schyliłem się po torbę z moim sprzętem.
- Na razie tego nie potrzebujesz -
powiedział wielkolud. - Weź tylko
dokumenty i idź do biura.
Tak
zrobiłem. Przyznam się szczerze że zacząłem mieć stracha.
W
akwarium nie było Hazarda. Za jego biurkiem siedziała za to młoda kobieta (na
oko przed trzydziestką). Z chwilą kiedy wkroczyłem do wewnątrz pomieszczenia,
wstała z za biurka i skierowała się w moją stronę. Na oko jakieś 170cm wzrostu.
Profesjonalnie dobrany biznesowy kostium (żakiet, spódniczka, kamizelka) w
grafitowym kolorze, bardzo oszczędny i równie profesjonalnie wykonany makijaż,
szczupła bezbłędna sylwetka, czarne buty na nieco wyższym i nieco ostrzejszym
obcasie niż uznany powszechnie za standardowy.
Jedynym elementem biżuterii jaki zauważyłem był albo pierścionek albo obrączka
na serdecznym palcu lewej dłoni.
W tamtej chwili dałbym sobie lewe jajo amputować że to nie Brytyjka.
To co naprawdę zwróciło moją uwagę to kontrast koloru schludnej, krótkiej
fryzury (ciemna miedź) i oczu (płonąca zieleń).
Pierwsze co przyszlo mi do glowy to że jest szefem najemników z transport
office.
- Zakładam że to ty
jesteś Radek? - odezwała się spokojnym miękkim głosem wyciągając w moim
kierunku prawą rękę w geście powitania. Akcent w jej głosie potwierdził moje
przypuszczenia. Chyba Europejka ale pewien nie byłem.
Zbliżyłem się w jej kierunku chcąc odwzajemnić przyjazny gest.
- Poproszę dokumenty - rzuciła
krótko, zanim zdążyłem uścisnąć jej dłoń.
Zaskoczyła
mnie i zbiła nieco moją pewność siebie. Nie było co do tego cienia wątpliwości.
Niezgrabnie wydobyłem trzy plastikowe karty i podałem kobiecie.
Wróciła za biurko i wklepała coś na na swoim laptopie. Porównywała prze jakiś
czas to co wyświetlało się na laptopie z danymi z prawa jazdy, DQC i karty
kierowcy. Kiedy skończyła, ponownie wstała podeszła w moim kierunku i podała mi
dokumenty.
- Sasha. -
powiedziała. Odwzajemniłem uścisk jej szczupłej, prawie dziewczęcej dłoni.
- Spodziewałem się... - nie pozwoliła
mi dokończyć.
- Faceta - bardziej stwierdziła niż
spytała. Byłem nieco zmieszany bo niestety było to prawdą.
- To moja codzienność. - Na jej ustach
na sekundę zagościł uśmiech.
- Czy wiesz na czym będzie polegał audyt?
Streściłem
jej to co mi powiedział Hazard. Skinęła twierdząco głową. Wyjaśniła że zanim
zaczniemy część właściwą, chce przeprowadzić szybki test z teorii.
Pytania były trywialne: między innymi jaka obowiązuje maksymalna dopuszczalna
prędkość na autostradzie dla pojazdów powyżej 7, 5t DMC, znajomość znaków, trzy
pytania odnośnie czasu pracy kierowcy.
Miałem na odpowiedź na wszystkie pytania pięć minut. Skończyłem po trzech.
Spojżała na arkusze, podpisała je i schowała je do swojej aktówki wraz z
laptopem. Poleciła bym odebrał od Mike'a klucze do wozu wraz z dokumentacją
zlecenia.
- Wóz jest
zatankowany pod korek z pełnym stanem AdBlue. - Powiedział Mike podając mi
torbę z drivers' pack i kluczykiem z trójramienną gwiazdką w logo producenta.
- Zeszłoroczny Actross. Jak wrócisz to
uzupełnij zbiorniki. - rzucił z uśmiechem.
Zanim
pożegnałem się z Mikem sprawdziłem zawartość przybornika kierowcy. Standardowy
zestaw. Formulaż wypadkowy, telefon komórkowy z aparatem fotograficznym,
dziennik usterek, plan wyjazdu. Z tą różnicą że w tamtej chwili zamiast zwyczajowo
wytłuszczonego worka z wyświechtanym zwitkiem papierków i komórką która nie
działała, wszystko wręcz śmierdziało nowością.
Hazardowi na serio zależalo na tym kontrakcie.Postanowiłem że nie będę wypruwał
sobie żył ale zrobię co mogę by mu pomóc. Był straszną świnią, ale rokował na
przyszlość.
W
międzyczasie Sasha wydała jakieś polecenia swoim ”żołnierzom”. Pożegnała się z
nimi, a kiedy potwierdziłem gotowość poszliśmy razem na parking maszynowy.
Miarowy, energiczny stukot jej obcasów jakoś nierealnie odbijał się echem w
opustoszałym o tej porze magazynie. Było już po osiemnastej kiedy wychodząc z
magazynu na parking odnalazłem wóz którym miałem wykonać robotę. Choć powoli zbliżał
się wieczór nagrzane powietrze w połączeniu z żarem bijącym od asfaltu dawało
się ostro we znaki.
W tym
momencie doznalem kolejnego wstrząs tego dnia. Nie potrafiłem znaleźć ani
jednego auta z tablicą rejestracyjną poniżej 2011 roku. Zazwyczaj parking był
usiany złomem z rejestracją 2005, 2004 i starszymi. Weteranem - rekordzistą był
dwunastotonowy, przeżarty rdzą MAN z 1999 roku. Obecnie nawet ciągniki siodłowe, na codzień brudne jak stado świń, wręcz lśniły w słońcu nowością.
Jeszcze
raz zweryfikowałem numer rejestracyjny wycięty laserem na plastikowej obudowie
kluczyka, z blachami rejestracyjnymi dwudziestosześciotonówki przed którą
stałem. Wszystko się zgadzało.
I nagle do mnie dotarło!
To Actross! Nie Renault, nie DAF, nie MAN ale Actross!
Tutaj nie ma dwóch stopni by wejść do kabiny, tylko jest pieprzona klatka schodowa!
Zdecydowałem
nie odbierać przyjemności odkrycia tego faktu mojej audytorce.
- You got to be
kidding me! - wycedziła kiedy otworzyła drzwi pasażera. Z wnętrza kabiny ledwie
było widać czubek jej głowy znad linii podłogi.
- W czym kłopot? – Spytałem niby
zdziwiony. Ruda stała na zewnątrz ujmując się pod boki.
- Powiedz mi proszę, jak JA mam w TO
wsiąść, ubrana w kieckę? – powiedziała wskazując na swoją postać. Faktycznie wieczorne słońce przepięknie komplementowało doskonałe łagodne łuki jej figury.
- Pomogę Ci. - rzuciłem, zawsze
chętny pomóc kobiecie w opresji. Wysiadłem, obszedłem kabinę od frontu i
spytałem lustrując jej smukłą sylwetkę.
- Ile ważysz?
Zanim
zdążyła odpowiedzieć już znajdowała się w aucie. Chwyciwszy ją oburącz w pasie uniosłem do góry i prawie wrzuciłem do środka.
Nie mogła ważyć więcej niż 40 - 45 kilogramów. Zdrowa
wysportowana sylwetka sprawiała fałszywe wrażenie nieco bardziej... atletycznej.
Skupiłem
się na zalogowaniu karty do tachografu. Z chwilą kiedy zobaczyła że włożyłem
kartę kierowcy do urządzenia w pojeździe zaczęła zadawać pytania i notować
odpowiedzi w notatniku.
Musiałem opisać jej wszystkie wykonywane operacje oraz ich cel. Na przykład:
Dlaczego wprowadzam dane z dnia poprzedniego? Wyjaśniłem iż dane zapisane na karcie wskazują
zakończenie zmiany o godzinie 16:49 UTC dnia poprzedniego, oraz czas od wyjęcia
karty do włożenia karty w Actrosie 17:22 UTC dnia dzisiejszego jako nieznaną
aktywność. Przy czym pracę zakończyłem wczoraj o godzinie 17:55 (16:55 UTC) a
okres do rozpoczęcia dzisiejszej zmiany od godziny 17:00 (16:00 UTC) należy
traktować jako odpoczynek dobowy, co wymaga wprowadzenia korekty manualnej. Przy okazji poprosiła bym wyjaśniał funkcje
przycisków selektora podczas wprowadzania wpisu.
Prawie padłem kiedy podważyła legalność procedury wpisu manualnego.
Słowo
daję, jakakolwiek próba spłycenia czy uproszczenia przedstawianego tematu
mijała się z celem. Musiałem tłumaczyć kobiecie kropka w kropkę na czym to
polega.
I nagle doznałem drugiego olśnienia tego dnia: wydłubałem swój tablet z torby. Odnalazłem plik
PDF.: Rules on Drivers' Hours and Tachographs. Boże błogosław 21 wiek!
Podałem elektronikę rudej. Nie podejżewałem w jak dużą kupę wdepnąłem dając jej
to do przestudiowania. Ale to dopiero mialo nadejść.
Czas
uciekał, ruda czytała, a ja robiłem sprawdzenie pojazdu. Podpisując raport
dzienny usterek zaznaczyłem brak takowych i wyrwałem stronę dla operatora
floty.
Wyciągnąłem Snooper'a, zainstalowałem na przedniej szybie w prawym narożniku i
podłączyłem przewód zasilania do gniazda zapalniczki. Po krótkiej chwili
nawigacja była gotowa do zaprogramowania parametrów wozu i wprowadzenia
koordynatów miejsca docelowego podróży. Wszystko przebiegło bez zakłuceń. Wóz i
ja byliśmy gotowi do podróży.
- Jakieś pytania zanim ruszymy? - spytałem kierując wzrok
na fotel pasażera gdzie zadomowiła się Sasha.
- Możemy się zatrzymać gdzieś na kawę? - spytała. Uśmiechem dałem jej do
zrozumienia że zadała pytanie retoryczne.
Ostre
popołudniowe słońce wymusiło na mnie użycie okularów przeciwsłonecznych, choć
wiedziałem że za maksimum godzinę nie będą mi już potrzebne. Wybrałem
rozgłośnię Heart FM na pokładowym radio, odpaliłem silnik i zacząłem toczyć
maszynę w kierunku bramy wyjazdowej.
Na
bramce oddałem raport z dziennika usterek oraz kartę magnetyczną na parking gdzie
zostawilem swój samochód.
Bariera poszła w górę i zacząłem właściwą część praktyczną audytu.
Radek75 (2016-08-21 21:40:34) | Czy wróciłem na stałe? Nie wiem. Czas będzie najlepszym arbitrem. Jak kiedyś wcześniej wspominałem piszę dużo (bo dużo się dzieje) ale surowiec przechowuję na dysku. Nie wszystko nadaje się do publikacji, a większość i tak wymaga ponownej edycji. Powyższy (przydługi) tekst powstał na długo przed \"jajkiem niespodzianką\". Chyba musiał dojżeć. Część druga wkrótce, o ile część pierwsza przypadnie do gustu czytającym. |
Leeon (2016-08-21 21:57:10) | Ha! Nie musiałem czytać i tak wiedziałem o co kaman. Na! Nawet wiem jak się skończy. ; -) P. S. Pamiętasz? Rok albo dwa lata temu opowiadałeś mi o tym. Chyba z godzinę! Ale gęba na kłódkę, nawet na mękach nie zdradzę dalszego ciągu. ; -) |
Radek75 (2016-08-21 22:12:24) | Dzięki Leeon. I przepraszam ponownie za błędy ortograficzne i stylowe. Jakoś tak wyszło że wywaliło mi polski słownik z edytora tekstu i musiałem przeinstalować (na moje nieszczęście po fakcie). Mam nadzieję że moje potknięcia literackie nie zepsują wam przyjemności czytania. |
Zobacz więcej » |
etransport.pl - nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników Forum i autorów publikacji na stronach parking.etransport.pl. Osoby zamieszczające wypowiedzi i publikacje naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Przeczytaj inne teksty Radka75
Radek75 o sobie