Któregoś lata zrzucałem się w Warszawie, na Przasnyskiej. W sumie byłem dzień wcześniej, ale 15minut za późno. Nie rozładowali mnie, musiałem czekać do rana.Zdarza się.
Sierpień w Warszawie. Mury i ulice nagrzane do oporu. 16.00, szczyt upału. Znalazłem ocienione miejsce, żeby z kabiny piekarnika nie robić i czekam ranka.
Otworzyłem prawe drzwi i coś tam zrobiłem na szybko do jedzenia, choć od upału jeść się nie chciało, ale trzeba.
Starowinka na ulicy dreptała wytrwale, nie zwracając uwagi na upał. Ludzie wychodzili z pracy, szli do swoich klimatyzowanych aut, a starowinka dreptała. Jakoś tak zwolniła i zaczęła się chwiać. Ludzie mijali ją obojętnie, co najwyżej ktoś rzucił spojrzenie i szedł dalej. Podszedłem do niej i wziąłem pod rękę. Podtrzymałem, bo prawie upadała.Zaprowadziłem do kabiny, odpaliłem motor i włączyłem klimę.Chłód ją orzeźwił.
Zaczęła się rozmowa, taka tam okolicznościowa pogawędka.
– Ja to już mam tyle lat, wie pan, wiek nie ten, zdrowie nie to, no i ten upał, ale dziś rocznica śmierci mojego Tadzia, jak mogłabym nie pójść na grób? Choć świeczkę mu zapalić, kwiaty położyć.
– Dawno mąż zmarł?
– Mąż?
– No, pan Tadeusz.
– Tadzio nie był moim mężem, to był mój narzeczony.
– Narzeczony? Czyżby miłość w jesieni wieku? - zapytałem z uśmiechem.
– O nie, my mieliśmy po 22 lata gdy się poznaliśmy, to było jesienią 1942 roku, wciągnął mnie do bramy, ocalił przed łapanką.
Milczałem. Sięgnąłem do przenośnej lodówki i nalałem starowince mineralnej. Mówiła dalej.
– Mieliśmy się pobrać, ale wie pan, on był w konspiracji, kapral – podchorąży, strzelcem był wyborowym, Szwabów z ukrytych stanowisk ogniowych zdejmował w Powstaniu...
Miała takie młode oczy. Jakby nagle znów otoczyło ją morze ognia i gruzów, bohaterstwo i cierpienie.
– Ale jak powstanie się kończyło, Szwaby z miotaczami ognia weszli, nie zdążył uciec...
O Boże, pomyślałem, jaka straszna śmierć! A ona mówi o tym tak spokojnie!
– I nigdy nie wyszła pani za mąż?
– Wie pan, powstanie upadło, ja byłam taka schorowana, bo wie pan, myśmy się chronili w kanałach, a tam, wie pan, nieczystości takie, zakażenia dostałam i nie myślałam, że będę jeszcze żyć, że tak długo... Ale Tadzio na mnie czeka, śnił mi się, on taki przystojny w tym mundurze...Taką niemiecką panterkę miał, zdobyczną, i buty oficerki....
Znów te oczy, młode i śmiałe.
– Odwiozę panią do domu –powiedziałem. Skoro szla w taki upał na Powązki do swojego Tadzia, to nie mogło być daleko. Podała adres i pojechaliśmy.
Duża kawalerka w starym budownictwie. Wystrój wnętrza jak żywcem z lat 30stych. Pięknie, cicho, spokojnie. Sepia zdjęć na ścianach. Zastygłe na zdjęciach uśmiechy sprzed lat, twarze piękne, warkocze, okulary w okrągłych oprawkach, białe bluzki z dużymi kołnierzykami i on, tej jej Tadzio, nie skażone jeszcze to wszystko piętnem miotaczy ognia.
Wszystko zastygło w tamtych latach.Słuchałem tego, co mówiła. O tych wszystkich ludziach, którzy zginęli w powstaniu, o powrocie do zburzonej Warszawy, do jej miasta, o latach czekania na Anioła Miłosierdzia, który zabrałby ją do jej ukochanego Tadzia. O tych wszystkich rzeczach, które minęły, gdy ona przygotowywała się do spotkania z nim po drugiej stronie życia.
Ściemniało się, gdy wyszedłem.
Mandat za wycieraczką przypomniał mi, że to już inni ludzie i inna Warszawa.
Skomentuj » |
etransport.pl - nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników Forum i autorów publikacji na stronach parking.etransport.pl. Osoby zamieszczające wypowiedzi i publikacje naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Przeczytaj inne teksty Yeti
Yeti o sobie