"Prawnik, syn prawnika, lekarz, wnuk lekarza
jak to się dzieje, że tak często się zdarza
by jako ważny powód do swojej dumy
nie tylko ciała ale i całe rozumy
dziedziczyć po rodzicach z gotowym przepisem
ojciec był sołtys, to ja też będę sołtysem
scena po scenie, scena po scenie, scena po scenie"
Od dziecka Matka wpajała mi - "Ucz się, bo skończysz jak swój ojciec". I tak minęło całe wczesne dzieciństwo, jako przykład miałem Matkę Polkę i Ojczyma Polaka pracującego - w małej firmie i w "wojskowej" korporacji. Lata mijały, człowiek wiedziony prawidłami wpajanymi w domu skończyłem szkołę, zdałem maturę, rozpocząłem studia, głównie pod wszechobecną presją - "skończ studia, bądź człowiekiem". Odszukałem kontakt do ojca, sprawdziłem, dlaczego Matka tak bała się, że skończę jak on. Jeździł wielką ciężarówką. W liceum zaczęły się kilkudniowe wagary i wyjazdy razem w trasy. Dla 16-sto latka widok o świcie huty czy petrochemii - zapierał dech w piersiach. Ten zew przygody...
Praca, którą podjąłem w korporacji międzynarodowej była nudna - ósma rano odbicie karty na drzwiach, kawka, przegląd prasy mniej lub bardziej poważnej w internecie, drugie śniadanie, do 15-stej udawanie ciężkiej pracy. Finansowo nie było źle jak za udawanie pracy. Premie, bony świąteczne, wakacje pod gruszą. COŚ jednak było nie tak, męczyłem się w tej pracy. Codziennie ból głowy, codzienne zmęczenie, dojazdy w tłumie osób pracujących w "korporacji-taka-jak-moja".
Postanowiłem odwrócić mój styl życia o 180 stopni i spróbować tego, czego najbardziej bała się moja Matka - życia kierowcy.
Za zaoszczędzone pieniądze wykupiłem kurs na kategorię C i kwalifikację zawodową. Jazda okazała się przyjemna, zaskakująco łatwa. Na kwalifikacji wstępnej dowiedziałem się, czym jest czas pracy, odpoczynki dobowe, weekendowe, zabezpieczanie towaru, przepisy dotyczące transportu, kto i dlaczego potrzebuje licencji. Po 5 miesiącach jazd oraz "klepaniu testów" egzamin państwowy został zaliczony, prawo jazdy było gotowe do odbioru. W kwietniu 2012 rzuciłem korporację w przysłowiowe diabły i zacząłem szukać pracy w niedawno zdobytym "zawodzie".
Pierwsze zderzenie z rzeczywistością miało miejsce już przy pierwszym telefonie w sprawie pracy. Po okazaniu się, że nie mam doświadczenia buracki trzask słuchawką nawet bez słowa "dziękuję" lub "dowidzenia". Gehenna szukania pracy bez doświadczenia trwała miesiąc aż trafiła się firma, gdzie usłyszałem "nie stanowi to przeszkody". Szybkie spojrzenie na mapę, baza blisko więc w samochód i minuta-osiem już trwała rozmowa z prawą ręką "BOSSA wszystkich bossów w firmie". W duchu pomyślałem "niech tylko mnie chcą, zgodzę się na każde warunki. Od razu głęboka woda, chłodnie Scanie 94 i 114, 18 lub 24 tony DMC. Auta ładne, umyte i w miarę zadbane, gumy nowe, nie nalewki. Myślę "trafiło się!" Drugie zderzenie z rzeczywistością pracy kierowcy miało miejsca przy ustalaniu detali pracy. Jazda za 12% z frachtu, tachograf w firmie nie istnieje. Strzały "Warszawa-Koszalin-Wrocław-Warszawa" w ciągu doby, spanie (o ile miało miejsce) to pod rampami i tylko w czasie rozładunku / załadunku. Cztery urlopówki i hurrrra w trasę.
Pierwszy kurs jako pasażer, dwa kolejne jako kierowca pod okiem "doświadczonego". Podstawowa obsługa agregatu, samochodu, gdzie dolać płynu jak wyskoczy błąd etc. Wydawało by się, że standard. Z informacji kierowców wynikało, że brak rotacji, kasa terminowo. Nauka jazdy powiatówkami, wymijania z innymi "dużymi", pierwsze podjazdy pod rampy.
Przyszedł dzień samodzielnego wyjazdu - pierwszy kurs do Mszczonowa, na Tarczyńską. Chłodniarze wiedzą co tam się znajduje. Okazało się, że przed podpisaniem próbnej umowy widziałem wszystkie auta oprócz docelowego dla mnie - Scanii 94 bez sypialni. Euro 2, 260 KM, 20 europalet, 18t DMC.
Mijały miesiące, a ja powtarzałem sobie - "Od czegoś trzeba zacząć, pojeżdżę i znajdę coś normalnego". Nabierałem doświadczenia, pierwsze zakopanie się, pierwsza wywrócona paleta, pierwsza obcierka na placu. Dotrwałem do lutego 2013, jazda na wariata sprawiała, że człowiek wiecznie był spięty, zimą co wyjazd to jajka spocone by nie narobić sobie problemów. Basta, pół roku jazdy jako firmowy "młodziak" co bierze kursy na Żabią Wolę z całodniowym staniem pod rampą było dobrą podstawą do wpisu w CV i szukania innej, "lepszej" pracy.
Postanowiłem za odłożone pieniądze zrobić E do C i tak też się stało. Kurs prawa jazdy zupełnie niepraktyczny, solówką z przyczepą, większość manewrów na pamięć i prawe lusterko. Nie było to trudne, egzamin zaliczony za pierwszym razem tak jak w dwóch poprzednich przypadkach. Dwa tygodnie i prawo jazdy do odbioru w urzędzie dzielnicy. Złożyłem wniosek o kartę kierowcy, w międzyczasie intensywnie szukając pracy już na zestaw.
Nastąpiła doświadczeniowa powtórka z rozrywki, "bo doświadczenia Pan nie ma na zestawie", "bo tylko solówka", "bo wiatr wieje", "bo zima", "bo nie ma komu przyuczyć". Jednym nie pasował wiek (25 lat) innym to, że mieszkam w Warszawie. Zuchwali proponowali znowu jazdę na wariata i bez tachografu.
Pierwsza firma, która była zainteresowana moją osobą niestety zrobiła mnie, by nie przeklinać napiszę "w męskiego członka", dokumenty pokserowali, oryginalne kopie zatrzymali i kazali czekać. Więc czekałem. Tydzień, drugi, trzeci. Zabrałem dokumenty, wielce oburzeni "daliśmy Panu szansę". Szansę na przejedzenie pozostałych oszczędności.
I w końcu znalazłem, krótka rozmowa na telefon, ustalone zostało, że przed rozpoczęciem pracy w poniedziałek przyjadę wcześniej spisać dokumenty i oświadczenia. Przyjechałem, zaświadczenie zostało spisane, dokumenty samochodu otrzymałem. Szokiem okazało się, że już w pierwszy kurs pojadę SAM, bez żadnego przyuczenia. "Tu ma Pan kątowniki, tu 14 pasów, tu się firankę odpina".
I tak też się stało, 22 kwietnia pojechałem SAM, zupełnie nieprzygotowany do pracy na "zestawie" w pierwszy kurs i... przeżyłem! Przygód w pierwszym tygodniu było bez liku, nowy pojazd, nowe cechy (zachodzenie naczepy), nowe okoliczności i ładunki (firanka, nie chłodnia jak do tej pory), pierwszy podjazd pod rampę. Ale to już opowieść na inny wpis.
W pierwszym i powitalnym wpisie tyle, mam nadzieję, że jak znajdę czas będę pisał.
Pozdrawiam,