Pamiętnik Wieśniaka. Część V. Rosja.
Szofer ze mnie stał się nastajaszczy. Tela żem sie tłukł po Unii, tele żem widzioł, tele przeżył, że ano nadejszła wiekopomna chwila, żeby ogromne doświadczenie moje, piękne gumofilce i słynny we świecie beret z antenką i na wschodzie spopularyzować.
Jak słusznie żeśta wydumali przyszło mi tą razą Rosję jechać. Żem starergo Józwę o wszystko dokumentnie wypytał, mówić Wam nie potrzebuję, ale ów ino dwie dobre rady na ten raz mioł dla mnie:
pirwszo: nijakiej wódki, berbeluchy, księżycówy ze sobą nie zabierać ; a w ramach drugiej doł mi płytę CD z jakimsić zespołem, i tela rzekł, że jak mnie ruska milicja zatrzyma to mom puścić w odtwarzacz. Jedno co poparł, ale tyż niechętnie, to zakup i zabranie ze sobą dwóch skrzynek szlachetnego trunku znaczy wina marki Chateau de Yabol rocznik bieżący, a to w dwóch odmianach: Uśmiech Sołtysa i Czar Peggeeru. Wspomniane trunki w naszym GS-ie żem nabył, kaucję za skrzynki uiściłem, całość pod siedzenie żem wrzucił, i po załadunku na granicy żem stanął, gdziem ledwie cztery dni koczował, nim karnet mnie oddali, i zara we dwa dni do Moskwy żem zajechał.
Stanąłżem na ulicy w tej Moskwie, adres mi się zgadza, patrzę a tam tablica stoi, że urząd celny właśnie tu się znajduje, znaczy się wielkie bukwy TAMOŻNIA biły w oczy i strzałka była narysowana.
Wjechołem i jo na ten plac, papiery, uprzednio 20 dularów w nie wetknąwyszy oddałem i czekam. Czekam, i czuję, że jakaś myśli mi się do głowy dobija, ale jak raz żem ani kłonicy, ani łorcyka ze sobą nie mioł, i obronić się przed nią nie mogłem. Wreszcie: jest! TAMOŻNIA! Po polskiemu przecież prosto: TAM - MOŻNA! Ino żem się po udach klepnął z wielkiej radości, zara żem kaszanki, kiszonych ogórków nakroił, pięknie żem w gazetę zawinął, skrzynkę Uśmiechu Sołtysa pod pachę sobie zadałem i do budynku wszedłem gumofilcami pięknie szyku zadając.
Patrzę: stoik stoi na korytarzu, przy nim krzesła wzdłóż ściany. Ludzi nie ma. Nic, myslę, przyjdą sami, pięknie więc gazetę żem na stole rozłożył, szlkanki i butelki rozstawiłem, i każdego przechodzącego z polską kulturą picia zaznajamiałem, a jak się wymawiał, to ino cholewkę gumofilca żem uchylał, onucę nieznacznie wyjmując, przechodzący zaś dziwnie pokorniał, wypijał, zakąszał, i gubiąc drogę szedł w swoją stronę. Dziwne, że w Polsce, ani szklanka wina, ani zagrycha, ani tymbardziej onuce nikomu tak nie zaszkodziły...
Tak żem kulturę krzewił i krzewił, każdego przechodzącego częstując, aż mnie dwa ruskie tamożniki pod pachy wzięli, i do busa powlekli, mało żem gumofilców nie pogubił. W kabinie skrzynkę wina "Czar Peggeru" zobaczyli i "Szto eta?" pytają? "Katiusza" ja im na to, bo tak mnie się szyjki butelek ze skrzynki sterczące skojarzyli. Pośmiali się, i poszli, surowo po pijaku jeździć mi zabraniając. Prawda, nimem ruszył, pod prysznic dla otrzeźwienia polazłem, gdzie bardzo nieprzyjemny wypadek przeżyłem, bo żem gąbkę z pumeksem pomylił, i całą mordę do żywej krwi sobie w pijanym widzie obtarłem.
Ano, jadę na rozładunek. Cóś z 50 kilometrów za Moskwą milicjonier z drogi mnie ściągnął. W jednem ręku pajdę chleba i solidny kawał kiełbasy trzymał, w drugim lizak, którym auta zatrzymywał, a czapka jego leżała na masce łady milicyjnej denkiem w dół obrócona, musi kierowcom pokazywał, że zagrychę już ma, ale na flaszkę mu brakuje. Bez dyskusji butelkę wina żem mu w dłoń wcisnął, a 5 dularów do czapki włożyłem, i pojechołem. Un stał i chyba do dzis nie wie o co chodzi.
Za następne 100 kilometrów - znów kontrola. Przypomniał żem se, że mi Józwa płytę dał, i nimem wyhamował, to do odtwarzacza ją szybko wepchłem. Popłynęła muzyka, ale jaka, Boże mój, żadne tam kulturalne disco-polo, jakiego kultruralni ludzie słuchają, albo jakie Pietrek z Jolką w serialu "Ranczo" pięknie bardzo spiewali. Żywy był to wrzask, niby jakas tam melodia w tym była, ale jaka?! Chłop się darł, jakby mu jajca w młockarnię wciągło, dziewuchy piszczały, jakby je kto gołymi tyłkami w oset posadził! Nie zdążyłem wyłączyć nim wyhamowałem, milicjonier doskoczył, drzwi otworzył, i stanał jak wryty, pewnie też mu było przykro krzyków torturowanych ludzi słuchać, wiadomo, co się w Rosji za stalina działo... Ale un ino stanął, posłuchał i mówi:
- Chór Krasnoj Armi!.... Kak krasiwo! Znaczit, jest jeszczo w Polsze nastajaszczy komunisty!!!
Tu westchnął, i łzę zgiętem palcem otarł.
- Tak toczno! - żem mu odpowiedział, bo nic innego do łba mi nie przyszło, a zadrażniać sytuacji nie chciołem. Un ino papiery mi oddoł, obcasami trzasnął, i poszedł, tak i ja pojechałem zgłupiały do imentu. Do dziś nie wiem, o co chodzi.
Jak żem na rozładunek dotarł, jak żem między stachanowcami polskom kulturę krzewił opisywał nie będę, bo to rzeczy zwyczajne i powszechnie znane.
To jedno Wam ano powiem, że kradną tam nie gorzej, jak u nas. Nie to, żeby mnie coś zginęło, to broń Boże! Ale pradę rzec, rozładunek miałem w fabryce butów. Robili tam coś jak gumofilce, tyle, że wyższe, i takie całe obłe, ale całe ino z filcu, musowo derekcja gumę do produkcji podeszew i cholewek na lewo opchnęła, i tak z samego filcu robili, byle się sztuki zgadzały. Tela, co trza oddać prawdy, że rzetelnie klientów informowali, że jak kupią, zdrowo na jakości i portfelu będą walnięci, bo i nazwa tych butów sama za siebie mówiła: walonki...
Na powrocie ino jedną małą przygodę miałem, bo mnie ichnia transportnaja inspekcja zadzierżyła, zarzucając, że o dwie obrysówki mam za mało, ale od razu mnie ich sprzedali ze sznura światełek choinkowych dwie lampeczki odcinając i po 20 dularów za jedną inkasując. Tela z Rosji. Dalej będę pisał, jak mnie znów gdzie poślą