blog.etransport.pl
Widziane z kabiny
Przednie brednie poobiednie nawiedzonego kierownika zestawu kołowego
  
Czemu olewamy znaki drogowe.
2009-06-15
O znakach drogowych wiele już pisano. Ja jednak chciałbym przybliżyć „radosną twórczość” specjalistów od oznakowania dróg, jaką przeciętny zjadacz chleba nie zawraca sobie głowy.

Na początek znaki określające wysokość wiaduktów. Nie tak dawno w Chrzanowie doszło do wypadku, podczas którego cysterna z gazem nie zmieściła się pod wiaduktem i doszło do jej rozszczelnienia. Pamiętam komentarze, jakie towarzyszyły chociażby w czasie relacji telewizyjnych. Praktycznie rzecz biorąc wszyscy obwiniali kierowcę tej ciężarówki jako jedynego odpowiedzialnego za zaistniałą sytuację. Oczywiście podejmując decyzję o wjechaniu naruszył z pewnością znak zakazu wjazdu pojazdów o wysokości, którą raczej przekraczał. 

Sam na co dzień prowadzę auto o wysokości 4.00 m i jest to wielkość standardowej ciężarówki z zabudową typu plandeka. Wiem również, jak to jest z oznaczeniem wszystkiego co znajduje się niżej jak ustawowe 4 m. Dowolność w tej kwestii zakrawa na kpinę i mam wrażenie, że odbywa się to na zasadzie całkowitej dowolności. Pierwszy przykład, najbardziej chyba znany, znajduje się w miejscowości Zgierz. Nad drogą dumnie oznaczoną cyferką 1, mamy wiadukt kolejowy oznakowany zakazem wjazdu aut, większych niż 3, 6 m. Wystarczy chwila, aby się zorientować, że takie ciężarówki jak moja, śmigają aż miło, a ich kierowcy nawet nie ściągają nogi z gazu. Co dziwniejsze, mimo iż większość ma 4 m wysokości, żadna nie ma zamiaru staranować budowli. Czemu tak się dzieje? Otóż większość, z tych na pozór samobójców, wie doskonale, że pod tym wiaduktem swobodnie przejedzie autem o wysokości 4, 25 m. 

W najbliższej okolicy mamy również inne przykłady takiego, dla mnie niezrozumiałego, oznakowania. Zgierz, trasa na Stryków, znak 3, 5 - przechodzi 4, 05. Trasa Stryków-Łowicz, znak 3, 7 - przechodzi 4, 20. W całej Polsce mamy setki takich bez pojęcia postawionych ograniczeń. Pół biedy jeśli jedzie nasz, czyli polski kierowca. Większość ma CB radia i w razie wątpliwości, można się dopytać kolegów. Mój osobisty „rekord" został ustanowiony w Zabrzu na ulicy Składowej, gdzie ktoś dowcipny powiesił znak ograniczający wysokość na poziomie 3m. Dzięki informacji przez CB mogłem przejechać czterometrowym zestawem. Ale co mają zrobić kierowcy spoza naszej kochanej ojczyzny? U nich takich „kwiatków" nie ma. Tam, jeśli jest znak informujący (np. w Holandii tego typu znaki należą do kategorii informacyjnych), że wysokość wynosi dajmy na to 3, 75, to tak jest i nikt, kto ma auto o wysokości 3, 8 nie będzie nawet próbował tam wjeżdżać. U nas niestety oznakowanie dalekie jest od rzeczywistości i dlatego dochodzi do takich wypadków, jak przytoczyłem na wstępie. 

Podobnie rzeczy się mają, jeśli chodzi o znaki ograniczające tonaż. Ustawowo dopuszczalną masą całkowitą pojazdu jest często przywoływane 40 ton. Cóż ma jednak zrobić człowiek, jeśli na swojej drodze napotyka znak, najczęściej pochodzący jeszcze z epoki, kiedy po naszych drogach jeździły głównie Stary i Jelcze, informujący go, że nośność wiaduktu, przez który chce przejechać, wynosi 30 ton. Brak możliwości zawrócenia, brak informacji wcześniejszych, brak wyznaczonego objazdu, itd. Trzeba by poprosić chyba kogoś o pomoc i przenieść auto z ładunkiem bokiem. Nierealne? Tak samo jak cofanie drogą o dużym natężeniu ruchu, więc się jedzie. 

Najbardziej rozpowszechnionym i jednocześnie upierdliwym znakiem jest zakaz wjazdu pojazdów ciężarowych. Stawiają go wszędzie, jakby myśleli, że nam operatorom ciężkich pojazdów sprawia przyjemność przeciskanie się wąskimi uliczkami i manewrowanie pomiędzy innymi autami. Stoją na drogach dojazdowych do firm, gdzie realizuje się dostawy, jak chociażby do jednego sklepu wielkopowierzchniowego w Bydgoszczy, gdzie taki zakaz łamie codziennie kilkunastu kierowców. Usprawiedliwieniem nie jest „magiczna" tabliczka nie dotyczy docelowych wjazdów gospodarczych. Gwarantuję, że bez potrzeby nikt tam się nie będzie wciskał.

Nagrodę Nobla trzeba by wręczyć takiemu burmistrzowi Łomży, który wprowadził zakaz ruchu pojazdów ciężarowych na terenie swojego miasta w godzinach nocnych, oczywiście pokojową nagrodę. Kierowany chęcią zapewnienia spokoju mieszkańcom, skomplikował cały ruch z i na Litwę. Jeszcze paru takich geniuszy i Wasze produkty w sklepach zdrożeją kilkukrotnie. I możecie w komentarzach pisać sobie „Tiry na tory", a i tak nie zmieni to faktu, że tymi Tirami wozimy wszystko, co kupujecie w swoich sklepach. No może oprócz bułek. 

Oczywiście mam coś na deser. Znacie Obwodnicę Trójmiasta? Jest to droga szybkiego ruchu, gdzie prędkość dozwolona dla aut osobowych wynosi 110 km/h. Prędkość dla aut ciężarowych określona została na 80 km/h. Nie będę ukrywał, że z reguły jeździmy tam 90-tką. Jakiś „geniusz" wymyślił sobie zakaz wyprzedzania przez auta ciężarowe na całej, około 40-kilometrowej długości tej drogi. Bez wyjątków. Słyszałem nawet wypowiedź „ważnego" funkcjonariusza policji z Gdańska, jak tłumaczył, że zakaz ten wprowadzono w celu zapewnienia bezpieczeństwa, bo dochodziło do wypadków, gdzie poruszający z dużą prędkością kierowcy aut osobnych nie zauważyli ciężarówki jadącej lewym pasem. No jeśli ktoś nie widzi tak dużego obiektu jadącego raptem 20 kilometrów wolniej, to może prościej by było, gdyby nie wydawali praw jazdy osobom niewidomym, albo gdyby prędkości rozwijane na tej drodze nie oscylowały koło cyfry 150. Już widzę te komentarze o blokowaniu jadących szybciej... itd. 

Dobra. Nagle dobra wróżka spowodowała, że wszyscy użytkownicy tej drogi stali się aniołami bezwzględnie przestrzegającymi przepisy ruchu drogowego. W okolicy zjazdu Szadółki, czyli na początku obwodnicy, do ruchu dołącza kierowca jadący około 60 km/h. Może to być mocno załadowany Star, albo przysłowiowy kierowca niedzielny w aucie marki Tawria. Dojeżdża do niego ciężarówka i nie mogąc wyprzedzać turla się z podobną prędkością jakieś 10-15 metrów za nim. Po chwili dołącza druga i trzecia. Nie potrzeba dużo czasu, aby stworzył się „konwój" i biorąc średnią długość takiego zestawu ciężarowego 15 metrów oraz dodając odległości pomiędzy nimi również 15 metrów, przy 20 takich autach mamy sznur długości 600 m. Jeśli zbierze się takich aut 40 albo 50 sami policzcie. Lewym pasem śmigają nieblokowane przez przebrzydłe ciężarówki autka osobowe. 

Na wysokości ulicy Kartuskiej jest duże centrum handlowe, kawałek dalej lotnisko Rembiechowo. Pasy zjazdowe są z prawej strony. I teraz pytanie: co się będzie działo, jeśli jadący przepisowe 110 km/h będzie chciał zjechać? Nie sądzę, że na pełnej prędkości wpasuje się między ciężarówki jadące 60 km/h. Przynajmniej będzie musiał najpierw zwolnić i to na lewym pasie. Różnica prędkości to 50 km/h. A co jeśli taki manewr zjazdu będzie chciało wykonać więcej kierowców? A jeśli jeszcze któryś się zagapi i decyzję o zjeździe podejmie bardzo późno. Gwarantuję, że dojdzie do karambolu, ale na szczęście wielu kierowców nie stosuje się do tego bzdurnego, moim zdaniem, przepisu.

Borsuk 6x9
Wasze komentarze (1) »
DriverJacek
(2015-03-29 09:28:24)
Zapomniałeś jeszcze o wiadukcie w Kleczy pomiedzy Wadowicami a Kalwarią Zebrzydowską.
Trzy i pół metra a alternatywa objazdu to droga o dopuszczalnym dmc 8 ton.
Zobacz więcej »

etransport.pl - nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników Forum i autorów publikacji na stronach parking.etransport.pl. Osoby zamieszczające wypowiedzi i publikacje naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.

Borsuk 6x9 o sobie

kierowca odrzutowca zwanego renatą: dla niewtajemniczonych zawodowy morderca za kółkiem 40 tonowego kolosa rozjeżdżającego resztki dróg i siejący postrach wśród operatorów aut osobowych jak też ludności pieszej miast i wsi. :P a mnie to wisi hyhy