W Cottrell Transport zawsze było dużo kotów. Wałęsały się po placu, wygrzewały na stosach palet, przeciągały leniwie i w ogóle spacerowały jak po swoim. Inna rzecz, że to był ich dom.
Stara firma
transportowa Cottrell miała swój terminal w Vaughan, a dokładniej w Concord.
Chyba od początku istnienia czyli od prawie osiemdziesięciu lat trwała w tym samym miejscu. To było dobre
miejsce na bazę transportową. Trochę oddalone od głównych ulic, na uboczu, z
wygodnym dojazdem i rozległym placem. Później - już na początku lat 60-tych Canadian
National Railway wybudowała tam bocznicę, która przechodziła przez doki
przeładunkowe i umożliwiała współpracę transportu drogowego z koleją. Wtedy
bowiem, w Cottrell Transport zaczęto
przeładowywać ładunki z trucków na
wagony i tym samym dano początek systemowi, który później skopiowały też inne firmy. To był wyjątkowo lukratywny
interes. Trucki przywoziły ładunki do terminalu, które były segregowane i w
dalszą drogę wysyłane koleją.
Mówię o tym
dlatego, że tory kolejowe, wagony, trucki, stare naczepy stojące na placu,
sterty jakiegoś żelastwa i całe to dobrodziejstwo inwentarza bazy transportowej
stanowiło doskonałe środowisko dla wszelkiego rodzaju zwierząt. Myszy było
zatrzęsienie. Pamiętam ich całe gniazda w starych, zmiętych plandekach, zwojach
drutu i stertach kartonów. Do tego szopy, szczury, wiewiórki, chipmunksy a
nawet kojoty, które nierzadko snuły się po torach ze zwieszonymi ogonami łudząco przypominając lisy. Ale najwięcej było kotów.
W gorące, letnie
dni leżały pokotem na deskach, oponach albo wręcz na betonie, łaziły wolno z
kąta w kąt nudząc się i ziewając. Obrazki jakby żywcem przeniesione z jakiegoś
południowego miasta - Oranu, Marrakesz czy Kairu albo może Neapolu czy Malagi. Tłuste,
spasione, rude, czarne, pręgowane siadywały na swoich ogonach i tkwiąc bez
ruchu przyglądały się przyjeżdżającym i odjeżdżającym truckom.
Kierowcy karmili
je tym co akurat zostawało im z lunchu, czasem głaskali, ale raczej rzadko bo koty
a przynajmniej część z nich były
zdziczałe i nielubiły ludzkiego dotyku. Tolerowały ludzi i po prostu pozwalały
im przebywać na swoim terenie. To wszystko. Jestem głeboko przekonany, że cały
terminal uważały za swoją posiadłość.
Cottrell
Transport należał do rodziny Robinsonów. Od zawsze. Z ojca na syna. Wtedy gdy
tam pracowałem właścicielem był Larry Robinson, dystyngowany gentleman, który
przyjeżdżał do firmy nieskazitelnie czystym, pięknym Jaguarem. Miłośnik
zwierząt. Ktoś kiedyś napomknął, że powinno się zatrudnić firmę, która zajęła
by się "wysiedleniem" kotów z bazy, ale Larry nawet słyszeć o tym nie
chciał.
- Przeszkadzają w
interesie? - pytał - nie? Jak nie, to niech będą tam gdzie są!
I tak zostało.
W czasie gdy
jeździłem w Cottrell Transport jednym z
najstarszych kierowców był niejaki Feri Szakal - węgierski imigrant, który do
Kanady przyjechał po rewolucji 1956-go.
Miał wtedy 20 lat i paskudne doświadczenia z tamtejszymi władzami. Siedział
jakiś czas w warunkach urągających człowieczeństwu, zdaje się, że był bity, ale
potem jakimś sposobem udało mu się wyrwać i przez otwartą wtedy granicę
austriacką dostał się na zachód. Potem
samolotem do Londynu i dalej statkiem do
Kanady. Z Węgier przyjechało w tamtym
czasie przeszło trzydzieści tysięcy uchodźców.
Feri pracował w
Cottrell prawie od samego początku a już na pewno od 58 roku. Trochę mrukliwy,
trzymający się na uboczu, ale dobry kierowca i kolega. Lubiliśmy się. Może
dlatego, że "Polak z Węgrem dwa bratanki...". Dużo się od niego
nauczyłem.
To właśnie on najczęściej
karmił koty.
Opowiadał mi o
swoim pobycie w więzieniu tamtejszej bezpieki, którą nazywał AVH.
- Siedzieliśmy we trzech w takiej
półpiwnicy - mówił - w której było tylko
jedno, zakratowane okienko. Jakimś sposobem mały kotek przecisnął się przez wąziuteńką
szparę pomiędzy blindą i murem i siedział w okienku. Do nas nie mógł się
dostać bo od wewnątrz okienko miało jeszcze grubą siatkę, ale widzieliśmy go
wyraźnie. Miauczał cichutko i może był
głodny, ale dzieliła nas ta cholerna siatka, wysokość okienka a przede
wszystkim to, że sami nie mieliśmy co jeść. Karmili nas bardzo skąpo. Trzymał
nas przy życiu. To był jakby wysłaniec z wolnego świata.
Wiem co to głód. Te nasze koty -
ciągnął - nie są głodne. Myszy tu pod dostatkiem, ale karmię je przez pamięć na
tamtego...
Nasze, cottrellowskie koty nie
były głodne, ale w zimie nie było im za słodko. Wciskały się więc tam gdzie było
ciepło a gdzie na bazie transportowej jest
ciepło? Naturalnie na silnikach. Na noc trucki podłączaliśmy do prądu, żeby
rano łatwo było zapalić.Koty lubiły wchodzić pod maski i kłaść się na ciepłych
silnikach. Kładły się też na oponach, albo poszukiwaniu ciepła wciskały w
jakieś niemożebne zakamarki.
Jeden z kierowców - Nick Kirylouk
- który wychował się na farmie w Saskatchewan opowiadał, że kot może bardzo
dużo wytrzymać.
- Wiem coś o tym - perorowal - bo
zimy są u nas nie takie jak tu w Ontario. U nas to są Zimy! A jeszcze jak jest
wiatr to człowiek nawet nosa z domu nie wytknie. A kot nic - daje sobie radę. Kot
jest twardy. Żeby przetrwać wystarczy mu odrobina ciepła i cokolwiek do
zjedzenia. Zresztą nie musi dużo jeść. Słyszałem, że dobrze wykarmiony kot może
wytrzymać i dwa tygodnie bez jedzenia.
Być może Kirylouk miał rację. W
każdym razie nasze koty wchodziły pod maski trucków i rano musieliśmy stukać żeby zechciały wyskoczyć. Na nieszczęście
zdarzył się kiedyś wypadek i to - na powójne
nieszczęście - właśnie Feri
Szakalowi.
Dzień był zimny jak w jakiejś Arktyce a wicher dął i miotał
drobnym śniegiem. Przyszedłem do pracy, ale samo przejście od parkingu do miejsca gdzie
stały trucki dało mi w kość. Wicher przewiewał
do kości. Szakal parkował obok
mnie. Razem wsiedliśmy do naszych wozów i prawie równocześnie zapaliliśmy, ale
zaraz usłyszałem, że truck Feriego zakrztusił
się i nie załapał. Feri wyskoczył,
szarpnął maskę, otworzył, ale było już za późno. To był stary Mack, w którym
wiatrak włączał się od razu po
zapaleniu. No cóż - chłodnica była zachlapana kocią krwią, resztki futra
poprzylepiały się do łopat wiatraka - paskudny widok... Feri stał jak
oniemiały.
Kierowcy
zapamiętali sobie tę lekcję i od tego wypadku nie tylko stukali i pukali, ale
zawsze sprawdzali silnik. W gruncie rzeczy i tak i tak powinni to byli robić,
bo przecież sprawdzenie oleju itd., ale wiadomo jak to jest - są dni kiedy się
nie chce, jest zimno, albo leje deszcz i człowiek jak to niektórzy mówią
"bierze szansę".
Feri Szakal
chodził jak struty. Chcąc jakoś wynagrodzić kotom śmierć pobratymca zaczął je
dokarmiać. Codziennie przynosił termos ciepłego mleka, wlewał do szerokiego,
blaszanego pudełka i moczył w tym kawałki bułki, chleba czy co tam miał. Koty
przepadały za tym ciepłym śniadaniem i czekały koło jego trucka. To był
rzeczywiście prześmieszny widok, gdy Feri przychodził rano do pracy. Wokół jego
Macka siedziało w kółko kilkanaście kotów, miauczących i z radością bijących
ogonami. Gdy widziały zbliżającego się Feriego miauk wznosił się do crescendo i
wszystkie biegły go powitać. Potem następowała celebracja nalewania mleka,
wrzucania bułek a potem kociej biesiady. Koty podwijały ogony i mrużąc ślepia wtrajały moczonkę aż im się uszy
trzęsły.
I tak już
zostało. Kierowcy znosili bułki i chleb, Szakal dawał mleko i wszystko trwało w
miłej symbiozie.
Ale katastrofa
zbliżała się wolnymi krokami i już od połowy 1993 dawała o sobie znać. Słychać
było pomruki jak przed burzą. A to wiadomość, że straciliśmy jakiś dobry
kontrakt, a to, że kogoś zwolniono, że pracy jest coraz mniej itd. Deregulacja
rynku transportowego w drugiej połowie lat osiemdziesiątych była gwoździem do
trumny. Szacowna, prawie dziewięćdziesięcioletnia firma, swego czasu lider
systemu połączenia truckingu z koleją, zaczęła się chylić ku upadkowi. Jeszcze
próbowano znaleźć inwestora, jeszcze próbowano zmienić kierunki naszego
działania, ale w 1994 widać już było gołym okiem, że dla Cottrell Transport nie ma już ratunku. Nowe firmy jak rekiny,
rozszarpywały już ciepłego jeszcze trupa.
W grudniu 1994 Cottrell
przestała istnieć.
Żeby zapłacić
długi i należności sprzedawano co jeszcze było. Kierowcy poodchodzili,
robotników pozwalniano. Dobrze, że jeszcze w ostatnim momencie Larry Robinson
spotkał się ze wszystkimi i z wewnętrznej kieszeni swojej eleganckiej marynarki
wyciągnął pakiet czeków.
-Moi drodzy -
powiedział swoim głębokim, niskim głosem - tu mam dla was certyfikowane czeki.
To wszystko co mogę wam dać. Praca z wami była dla mnie zaszczytem!
Czeki opiewały na
podwójną sumę należnej zapłaty. Ludzie płakali.
W dwa dni potem
dostałem do wykonania ostatnią robotę. Miałem wywieźć z bazy ostatnie
trzydzieści naczep. Były już kupione przez jakiegoś hurtownika. Chodziło o
zawiezienie ich do niego.
Śnieg pamiętam
był kopny, droga do teminalu nie uprzątnięta. Przyjechałem bob-tail.
Wjechałem na
plac. Wielkie doki zionęły czarną pustką, wszystko było opuszczone, zimne i
zaśmiecone. I uderzyła mnie cisza. Nie było kocich miauków, ruchu koło trucków,
głośnych rozmów i śmiechów. Było cicho i pusto a przede wszystkim nigdzie nie
widziałem kotów. Jak trupiarnia - pomyślałem.
Już miałem
zaczepiać pierwszy trailer gdy usłyszałem odgłos silnika. Z za budynku wyjechał
stary Mack Feri Szakala ciągnący mały pup-trailer. Gdy mnie zobaczył zatrzymał
się i wysiadł.
-To co Marcin -
uśmiechnął się blado - wygląda na koniec, co? Przepracowałem tu prawie
trzydzieści pięć lat...
-A co to za
trailer Feri - spytałem - masz jeszcze jakiś ładunek? Dla Robinsona?
-Ee, nie.
Zabieram tylko koty, bo bez nas to one tu zmarnieją, albo ktoś je powybija.
-Jak to - to w
tej naczepie masz koty? Gdzie je wieziesz?
-Zobacz.
Otworzył drzwi. W
trailerze siedziało na podłodze przeszło dwadzieścia kotów i ciekawie patrzyło
się na nas...
katharsis (2017-11-18 21:40:25) | Niby Szakal, a człowiek - dusza. Przeczytałam jednym tchem. Prawie dosłownie. Musiałam pilnować się, żeby pamiętać o łapaniu oddechu. |
nika2 (2017-11-18 21:55:18) | Robi wrażenie, kociaki miały dużo szczęścia. Sama mam trzy w domu:-) |
Zobacz więcej » |
etransport.pl - nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników Forum i autorów publikacji na stronach parking.etransport.pl. Osoby zamieszczające wypowiedzi i publikacje naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Przeczytaj inne teksty Marcina63