blog.etransport.pl
Marcin63
  
Feri Szakal
2017-11-15

W Cottrell Transport zawsze było dużo kotów. Wałęsały się po placu, wygrzewały na stosach palet, przeciągały leniwie i w ogóle spacerowały jak po swoim. Inna rzecz, że to był ich dom.

Stara firma transportowa Cottrell miała swój terminal w Vaughan, a dokładniej w Concord. Chyba od początku istnienia czyli od prawie osiemdziesięciu lat  trwała w tym samym miejscu. To było dobre miejsce na bazę transportową. Trochę oddalone od głównych ulic, na uboczu, z wygodnym dojazdem i rozległym placem. Później - już na początku lat 60-tych Canadian National Railway wybudowała tam bocznicę, która przechodziła przez doki przeładunkowe i umożliwiała współpracę transportu drogowego z koleją. Wtedy bowiem, w Cottrell Transport  zaczęto przeładowywać  ładunki z trucków na wagony i tym samym dano początek systemowi, który później skopiowały  też inne firmy. To był wyjątkowo lukratywny interes. Trucki przywoziły ładunki do terminalu, które były segregowane i w dalszą drogę wysyłane koleją.

Mówię o tym dlatego, że tory kolejowe, wagony, trucki, stare naczepy stojące na placu, sterty jakiegoś żelastwa i całe to dobrodziejstwo inwentarza bazy transportowej stanowiło doskonałe środowisko dla wszelkiego rodzaju zwierząt. Myszy było zatrzęsienie. Pamiętam ich całe gniazda w starych, zmiętych plandekach, zwojach drutu i stertach kartonów. Do tego szopy, szczury, wiewiórki, chipmunksy a nawet kojoty, które nierzadko snuły się po torach ze zwieszonymi ogonami  łudząco przypominając  lisy. Ale najwięcej było kotów.

W gorące, letnie dni leżały pokotem na deskach, oponach albo wręcz na betonie, łaziły wolno z kąta w kąt nudząc się i ziewając. Obrazki jakby żywcem przeniesione z jakiegoś południowego miasta - Oranu, Marrakesz czy Kairu albo może Neapolu czy Malagi. Tłuste, spasione, rude, czarne, pręgowane siadywały na swoich ogonach i tkwiąc bez ruchu przyglądały się przyjeżdżającym i odjeżdżającym truckom.

Kierowcy karmili je tym co akurat zostawało im z lunchu, czasem głaskali, ale raczej rzadko bo koty a przynajmniej część  z nich były zdziczałe i nielubiły ludzkiego dotyku. Tolerowały ludzi i po prostu pozwalały im przebywać na swoim terenie. To wszystko. Jestem głeboko przekonany, że cały terminal uważały za swoją posiadłość.

Cottrell Transport należał do rodziny Robinsonów. Od zawsze. Z ojca na syna. Wtedy gdy tam pracowałem właścicielem był Larry Robinson, dystyngowany gentleman, który przyjeżdżał do firmy nieskazitelnie czystym, pięknym Jaguarem. Miłośnik zwierząt. Ktoś kiedyś napomknął, że powinno się zatrudnić firmę, która zajęła by się "wysiedleniem" kotów z bazy, ale Larry nawet słyszeć o tym nie chciał.

- Przeszkadzają w interesie? - pytał - nie? Jak nie, to niech będą tam gdzie są!

I tak zostało.

W czasie gdy jeździłem w Cottrell Transport  jednym z najstarszych kierowców był niejaki Feri Szakal - węgierski imigrant, który do Kanady przyjechał  po rewolucji 1956-go. Miał wtedy 20 lat i paskudne doświadczenia z tamtejszymi władzami. Siedział jakiś czas w warunkach urągających człowieczeństwu, zdaje się, że był bity, ale potem jakimś sposobem udało mu się wyrwać i przez otwartą wtedy granicę austriacką dostał się na zachód.  Potem samolotem  do Londynu i dalej statkiem do Kanady. Z Węgier  przyjechało w tamtym czasie przeszło trzydzieści tysięcy uchodźców.

Feri pracował w Cottrell prawie od samego początku a już na pewno od 58 roku. Trochę mrukliwy, trzymający się na uboczu, ale dobry kierowca i kolega. Lubiliśmy się. Może dlatego, że "Polak z Węgrem dwa bratanki...". Dużo się od niego nauczyłem.

To właśnie on najczęściej karmił koty.

Opowiadał mi o swoim pobycie w więzieniu tamtejszej bezpieki, którą nazywał AVH.

              - Siedzieliśmy we trzech w takiej półpiwnicy - mówił  - w której było tylko jedno, zakratowane okienko. Jakimś sposobem mały kotek przecisnął się przez wąziuteńką  szparę pomiędzy blindą i murem  i siedział w okienku. Do nas nie mógł się dostać bo od wewnątrz okienko miało jeszcze grubą siatkę, ale widzieliśmy go wyraźnie. Miauczał  cichutko i może był głodny, ale dzieliła nas ta cholerna siatka, wysokość okienka a przede wszystkim to, że sami nie mieliśmy co jeść. Karmili nas bardzo skąpo. Trzymał nas przy życiu. To był jakby wysłaniec z wolnego świata.

              Wiem co to głód. Te nasze koty - ciągnął - nie są głodne. Myszy tu pod dostatkiem, ale karmię je przez pamięć na tamtego...

              Nasze, cottrellowskie koty nie były głodne, ale w zimie nie było im za słodko. Wciskały się więc tam gdzie było ciepło a gdzie na bazie transportowej  jest ciepło? Naturalnie na silnikach. Na noc trucki podłączaliśmy do prądu, żeby rano łatwo było zapalić.Koty lubiły wchodzić pod maski i kłaść się na ciepłych silnikach. Kładły się też na oponach, albo poszukiwaniu ciepła wciskały w jakieś niemożebne zakamarki.

              Jeden z kierowców - Nick Kirylouk - który wychował się na farmie w Saskatchewan opowiadał, że kot może bardzo dużo wytrzymać.

              - Wiem coś o tym - perorowal - bo zimy są u nas nie takie jak tu w Ontario. U nas to są Zimy! A jeszcze jak jest wiatr to człowiek nawet nosa z domu nie wytknie. A kot nic - daje sobie radę. Kot jest twardy. Żeby przetrwać wystarczy mu odrobina ciepła i cokolwiek do zjedzenia. Zresztą nie musi dużo jeść. Słyszałem, że dobrze wykarmiony kot może wytrzymać i dwa tygodnie bez jedzenia.

              Być może Kirylouk miał rację. W każdym razie nasze koty wchodziły pod maski  trucków i rano musieliśmy stukać  żeby zechciały wyskoczyć. Na nieszczęście zdarzył się kiedyś wypadek i to - na powójne  nieszczęście  - właśnie Feri Szakalowi.

              Dzień był zimny  jak w jakiejś Arktyce a wicher dął i miotał drobnym śniegiem. Przyszedłem do pracy, ale  samo przejście od parkingu do miejsca gdzie stały trucki dało mi w kość. Wicher przewiewał  do kości.  Szakal parkował obok mnie. Razem wsiedliśmy do naszych wozów i prawie równocześnie zapaliliśmy, ale zaraz  usłyszałem, że truck Feriego zakrztusił się i nie załapał.  Feri wyskoczył, szarpnął maskę, otworzył, ale było już za późno. To był stary Mack, w którym wiatrak włączał się  od razu po zapaleniu. No cóż - chłodnica była zachlapana kocią krwią, resztki futra poprzylepiały się do łopat wiatraka - paskudny widok... Feri stał jak oniemiały.

Kierowcy zapamiętali sobie tę lekcję i od tego wypadku nie tylko stukali i pukali, ale zawsze sprawdzali silnik. W gruncie rzeczy i tak i tak powinni to byli robić, bo przecież sprawdzenie oleju itd., ale wiadomo jak to jest - są dni kiedy się nie chce, jest zimno, albo leje deszcz i człowiek jak to niektórzy mówią "bierze szansę".

Feri Szakal chodził jak struty. Chcąc jakoś wynagrodzić kotom śmierć pobratymca zaczął je dokarmiać. Codziennie przynosił termos ciepłego mleka, wlewał do szerokiego, blaszanego pudełka i moczył w tym kawałki bułki, chleba czy co tam miał. Koty przepadały za tym ciepłym śniadaniem i czekały koło jego trucka. To był rzeczywiście prześmieszny widok, gdy Feri przychodził rano do pracy. Wokół jego Macka siedziało w kółko kilkanaście kotów, miauczących i z radością bijących ogonami. Gdy widziały zbliżającego się Feriego miauk wznosił się do crescendo i wszystkie biegły go powitać. Potem następowała celebracja nalewania mleka, wrzucania bułek a potem kociej biesiady. Koty podwijały ogony i mrużąc  ślepia wtrajały moczonkę aż im się uszy trzęsły.

I tak już zostało. Kierowcy znosili bułki i chleb, Szakal dawał mleko i wszystko trwało w miłej symbiozie.

Ale katastrofa zbliżała się wolnymi krokami i już od połowy 1993 dawała o sobie znać. Słychać było pomruki jak przed burzą. A to wiadomość, że straciliśmy jakiś dobry kontrakt, a to, że kogoś zwolniono, że pracy jest coraz mniej itd. Deregulacja rynku transportowego w drugiej połowie lat osiemdziesiątych była gwoździem do trumny. Szacowna, prawie dziewięćdziesięcioletnia firma, swego czasu lider systemu połączenia truckingu z koleją, zaczęła się chylić ku upadkowi. Jeszcze próbowano znaleźć inwestora, jeszcze próbowano zmienić kierunki naszego działania, ale w 1994 widać już było gołym okiem, że dla Cottrell Transport  nie ma już ratunku. Nowe firmy jak rekiny, rozszarpywały już ciepłego jeszcze trupa.

W grudniu 1994 Cottrell przestała istnieć.

Żeby zapłacić długi i należności sprzedawano co jeszcze było. Kierowcy poodchodzili, robotników pozwalniano. Dobrze, że jeszcze w ostatnim momencie Larry Robinson spotkał się ze wszystkimi i z wewnętrznej kieszeni swojej eleganckiej marynarki  wyciągnął pakiet czeków.

-Moi drodzy - powiedział swoim głębokim, niskim głosem - tu mam dla was certyfikowane czeki. To wszystko co mogę wam dać. Praca z wami była dla mnie zaszczytem!

Czeki opiewały na podwójną sumę należnej zapłaty. Ludzie płakali.

W dwa dni potem dostałem do wykonania ostatnią robotę. Miałem wywieźć z bazy ostatnie trzydzieści naczep. Były już kupione przez jakiegoś hurtownika. Chodziło o zawiezienie ich do niego.

Śnieg pamiętam był kopny, droga do teminalu nie uprzątnięta. Przyjechałem bob-tail.

Wjechałem na plac. Wielkie doki zionęły czarną pustką, wszystko było opuszczone, zimne i zaśmiecone. I uderzyła mnie cisza. Nie było kocich miauków, ruchu koło trucków, głośnych rozmów i śmiechów. Było cicho i pusto a przede wszystkim nigdzie nie widziałem kotów. Jak trupiarnia - pomyślałem.

Już miałem zaczepiać pierwszy trailer gdy usłyszałem odgłos silnika. Z za budynku wyjechał stary Mack Feri Szakala ciągnący mały pup-trailer. Gdy mnie zobaczył zatrzymał się i wysiadł.

-To co Marcin - uśmiechnął się blado - wygląda na koniec, co? Przepracowałem tu prawie trzydzieści pięć lat...

-A co to za trailer Feri - spytałem - masz jeszcze jakiś ładunek? Dla Robinsona?

-Ee, nie. Zabieram tylko koty, bo bez nas to one tu zmarnieją, albo ktoś je powybija.

-Jak to - to w tej naczepie masz koty? Gdzie je wieziesz?

-Zobacz.

Otworzył drzwi. W trailerze siedziało na podłodze przeszło dwadzieścia kotów i ciekawie patrzyło się na nas...     

 

 

   

 

 

 

 

 

 

Marcin63
Wasze komentarze (2) »
katharsis
(2017-11-18 21:40:25)
Niby Szakal, a człowiek - dusza.
Przeczytałam jednym tchem. Prawie dosłownie. Musiałam pilnować się, żeby pamiętać o
łapaniu oddechu.
nika2
(2017-11-18 21:55:18)
Robi wrażenie, kociaki miały dużo szczęścia.

Sama mam trzy w domu:-)
Zobacz więcej »

etransport.pl - nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników Forum i autorów publikacji na stronach parking.etransport.pl. Osoby zamieszczające wypowiedzi i publikacje naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.